10 stycznia

Data

Jest przynajmniej kilka powodów, dla których nie mógłbym stanąć po przeciwnej, antyaborcyjnej stronie barykady sporu o prawa reprodukcyjne kobiet. Wymienię tylko trzy. Musiałbym być ignorantem, hipokrytą lub mizoginem. Festiwal tych zachowań widzieliśmy 10 stycznia 2018 roku w sejmie w wykonaniu polityków koalicji. Usłyszeliśmy kilka truizmów w stylu „Każdy ma prawo do życia” czy „Aborcja zabija” opakowanych w całą masę nie dających się intelektualnie obronić bzdur.

Posłanki Anna Milczanowska, Bernadeta Krynicka, czy poseł Jan Dziedziczak z PiS uważają, że życie zaczyna się od momentu poczęcia, czyli zapłodnienia i jest to według nich niekwestionowany fakt naukowy. W rzeczywistości stanowisko w tej kwestii w społeczności naukowej nadal nie jest jednoznaczne. Organizacje Pro Life po prostu przyjęły kryterium genetyczne jako najbardziej odpowiadające ich celom, ignorując kryterium neurologiczne, animacji, narodzin, czy zdolności płodu do życia poza organizmem matki. Oczywiście takie usankcjonowanie prawne człowieczeństwa rodzi pewne problemy, którymi nasi posłowie i posłanki nie zamierzają się zajmować. Ponieważ chcą oni uznać za człowieka powstanie połączonego DNA ludzkiego w komórce jajowej, prowadzi to do szowinizmu gatunkowego oraz sprowadza wartość moralną nas, jako ludzi, do wartości DNA zawartego w naszych komórkach. Ponadto dzięki współczesnym osiągnięciom genetyki, każdą komórkę ludzką przekształcić można w embrion. Tak więc nie jest nie do pojęcia sytuacja w której posłanka Krystyna Pawłowicz drapiąc się po nosie dokonuje holokaustu tysięcy dzieci, których krzyk Jarosław Gowin na pewno usłyszy. Co więcej, nawet naukowcy, którzy są zwolennikami kryterium genetycznego, nie mogą się zgodzić co do tego, w którym momencie owe poczęcie następuje. Czy jest to moment przeniknięcia plemnika przez wieniec promienisty, czy na znacznie późniejszym etapie bruzdkowania zapłodnionej już komórki jajowej, czy może wreszcie moment zagnieżdżenia jej w błonie śluzowej macicy? Gdyby analiza problemu zainteresowała działaczy Pro Life tak daleko, zapewne nie mielibyśmy teraz problemu z antykoncepcją awaryjną.

Posłanka Genowefa Tokarska z PSL na przykład uważa, iż każdy zarodek, niezależnie od gatunku, jest nowym osobnikiem zdolnym do rozwoju do postaci dorosłej. Najwyraźniej umknął jej fakt, że 25% wszystkich ciąż kończy się poronieniem samoistnym, w tym 16% z powodu braku rozwoju zapłodnionej komórki jajowej. Jeśli to nie podkopuje referencji Pani posłanki odnośnie wiedzy o rozwoju prenatalnym, to jej przeświadczenie, iż żadne badania diagnostyczne nigdy nie są w stanie określić stopnia zaawansowania nieprawidłowości w rozwoju, na pewno to czyni. Kwituje Ona swoją wypowiedź pytaniem retorycznym: „Czy jeśli zabijemy wszystkie dzieci z Zespołem Downa, to będziemy narodem szczęśliwym?” Kusi, aby odwrócić pytanie. „Czy jeśli pozwolimy urodzić się wszystkim dzieciom z Zespołem Downa, będziemy narodem sadystów?” W Islandii dzięki szeroko zakrojonym badaniom prenatalnym i możliwości wykonania aborcji, rodzi się średnio dwójka dzieci z tym schorzeniem rocznie. Należy zadać sobie kolejne pytanie: „Czy Islandczycy są narodem nieszczęśliwym?”

Elżbieta Zielińska z Kukiz’15 natomiast interpretuje postulat informowania pacjentek o tym, którzy z lekarzy podpisali deklarację wiary, jako szczucie na tych właśnie lekarzy. Jest to teza logicznie niespójna, gdyż lekarze, którzy podpisują deklarację wiary, są dumni ze swoich przekonań i dlatego ją podpisują. Co więcej, posłanka nie rozumie też po co dzieciom w klasach 0-III mówić o różnorodności społecznej i tolerancji... Być może właśnie po to, aby ich rodzice nie wychowali ich na nietolerancyjnych ksenofobów, którym jej ugrupowanie da do ręki broń palną?

Pan poseł Jerzy Małecki z PiS ma z kolei problem ze zrozumieniem definicji ciąży, gdyż zgłasza pytanie, czy jej przerwanie na żądanie w przypadku, gdy choroba lub niepełnosprawność dziecka nienarodzonego uniemożliwia mu samodzielne życie oznacza, że będziemy dobijać narodzone noworodki.

Następnie Urszula Rusecka z PiS przekonuje nas o tym, że dzieci chore i niepełnosprawne potrafią być szczęśliwe, więc nie należy w ich imieniu decydować, czy mają się urodzić czy nie. Pomijając fakt, że posłanka najwyraźniej nie orientuje się o jak poważnym typie chorób i niepełnosprawności mówimy, można napisać, iż każde powołane na świat dziecko zostało powołane nań gwałtem bez pytania o zdanie. Pani Kaja Godek opowiada również anegdotę, w której jej niepełnosprawne dziecko mówi, iż jest szczęśliwe. Tak się składa, że mamy dużo badań na ten temat. Okazuje się, że nawet ludzie, którzy doznali amputacji obu kończyn, są tak samo szczęśliwi, co zwycięzcy loterii po upływie trzech lat od zdarzenia. Czy fakt ten tworzy jakiekolwiek przesłanki do promocji amputacji? Tak właśnie wygląda hegemonia natalizmu pożenionego ze skrajnym humanizmem. Kto żyw powinien się urodzić i być szczęśliwy, a jeśli nie jest, jest chory i trzeba go leczyć, bo ani aborcja, ani eutanazja bez względu na to, co przechodzi, nie jest opcją. Skoro mowa o Kai Godek, inicjatorce projektu „Zatrzymać aborcję”, warto wymienić kilka półprawd i nieprawd, którymi się posłużyła. Stwierdziła, że aborcje embriopatologiczne wykonuje się, gdy płody są zdolne do odczuwania bólu, gdyż badania prenatalne odbywają się w II trymestrze. Natomiast konsensus naukowy stanowi, iż odczuwanie bólu przez płód prawdopodobne następuje dopiero w III trymestrze ciąży. Kaja Godek uregulowania prawne dotyczące przerywania ciąży obowiązujące przed 1993 rokiem nazywa „nieograniczonym prawem do zabijania dzieci”, choć jak wiemy kontekst nadanej w 1956 roku w powojennej, pozbawionej dostępu do antykoncepcji Polsce przesłanki „ze względu na trudne warunki życiowe kobiety ciężarnej” wydaje się oczywisty. Ironią jest, iż rząd PRL dawał większą wolność kobietom w sprawach ich reprodukcyjności niż wolna III RP. Wolność sumienia i prawo wyboru inicjatorka nazywa „lewicowym totalitaryzmem”, a realizując swój projekt chce zmuszać terminalnie chore noworodki do agonii w momencie, gdy odczuwają już ból. Czy tak z kolei wygląda prawicowy totalitaryzm?

W fatalnie skalibrowany kompas moralny Pani Kai Godek wpisuje się również poseł Robert Winnicki ze swoją porażającą ignorancją jako gratisem. Lider Ruchu Narodowego myli kobiety z płodami, dziewczynki z kobietami, a odpowiedzialność dorosłych ludzi za życie chce wymuszać prawem. Nie ma odpowiedzialności bez wolności!

Nie miałem wielkich oczekiwań względem opozycji. Parlament zdominowany jest przez ugrupowania prawicowe, które podzieliły się między sobą na obóz konserwatywny i liberalny wraz ze swoimi przystawkami. Toteż nie ma tam partii, która aktywnie broniłaby praw kobiet poprzez swoje założenia statutowe. Naszym celem jako obywateli jest zatem wprowadzić na ul. Wiejską ugrupowanie, które w naszym imieniu będzie naciskać odpowiednie przyciski podczas głosowania po to, abyśmy my nie musieli wychodzić na ulicę bronić praw naszych koleżanek, córek, sióstr i żon!

Z mojego doświadczenia wynika, że istnieją dwie linie obrony środowisk antyaborcyjnych. Obie są z filozoficznego punktu widzenia delikatnie ujmując kontrowersyjne. Pierwsza linia argumentacji pochodzi ze stanowiska, które określiłbym jako fundamentalizm humanistyczny lub co najmniej skrajny humanizm. Argumentacja przebiega mniej więcej tak: „Jesteśmy tak niesamowitym tworem natury, tak wyjątkowym, że należy nam się wyjątkowe traktowanie w stosunku do innych jej tworów. Na piedestale ustawiamy gatunek ludzki, natomiast na każdym innym żerujemy wedle potrzeby”. Pomijając wątpliwy grunt moralny w takim podejściu, biologia, neurologia, genetyka i fizyka dostarczają nam sporo dowodów, iż podejście to jest bezpodstawne. Dzięki biologii mamy świadomość o ogromnych podobieństwach między gatunkami. Genetyka pokazuje, że mieliśmy wspólnych przodków z innymi gatunkami niż nasz. Nie mówię tu o szympansach z którymi podobieństwo genetyczne jest miażdżące. Mówię tu o tym, iż mieliśmy wspólnych przodków nawet z drzewami. Neurologia ujawnia, że nasze mózgi działają tak podobnie jak mózgi naszych owłosionych kuzynów (szympansy, bonobo), że możemy się od nich dowiedzieć wiele o nas samych. Fizyka zaś pokazuje, że wszyscy powstaliśmy w oparciu o węgiel – najbardziej płodny pierwiastek we wszechświecie, który powstał w jądrze gwiazd. Te, wybuchając, rozsiały wszystkie istotne dla naszego istnienia pierwiastki po wszechświecie. Wszyscy jesteśmy dziećmi gwiazd i przypisywanie sobie dominującej roli byłoby aroganckie.

Druga linia argumentacji to kwestia wiary i z tą intelektualnie nie da się polemizować. Wygląda mniej więcej tak: „Plemnik łączy się z komórką jajową, a następnie Bóg umieszcza w niej duszę”. Ponieważ według doktryny katolickiej zwierzęta duszy nie posiadają, to można z nimi robić co się chce, ale nawet smark na szybce Petriego już jest osobą... Założenia absurdalne, ale kwestie wiary są przedmiotem wolności obywatelskiej, więc dodam tylko, że zarodek podczas swojego rozwoju prenatalnego czasami rozdziela się na dwa i mamy wtedy do czynienia z bliźniakami jednojajowymi. Cóż wtedy dzieje się z tą duszą? Na znacznie późniejszym etapie rozwoju zdarza się, iż dwa nowe twory znów się połączą i powstanie wtedy Chimera. Co stało się z duszami bliźniaków? No a co w przypadku, gdy normalnie rozwijający się zarodek w wyniku mutacji zamieni się w nowotwór trofoblastyczny i zabije swoją nosicielkę? Czy można wtedy mówić o prenatalnym mordzie dokonanym przez dziecko na swojej matce? Teolodzy nadal głowią się, jak rozwikłać tę łamigłówkę...

My jednak pozostawimy te dywagacje ludziom wiary i przyznamy, że rzeczywistość naturalna jest znacznie bardziej niezwykła i niewygodna, niż przewidują to nasze doktryny religijne i filozoficzne. Toteż równanie praw dojrzałych ludzi, którzy zdolni są do obrazowania tej rzeczywistości, mają marzenia i potrafią cierpieć z prawami zarodków, czy płodów nieświadomych swojego istnienia, należałoby uznać za skrajnie niemoralne. Taka selektywna moralność (lub ignorancja) zawsze towarzyszy przeciwnikom aborcji, gdyż aby bronić zygot z równą determinacją, jak dzieci, należy albo zamknąć się na wiedzę o rozwoju prenatalnym gatunków, albo wybrać ulubiony gatunek (swój) i zignorować wszelkie inne. Lecz pytania dotyczące moralności zawsze sprowadzają się do pytań o cierpienie. Działacze Pro Life rozumieją tę koncepcję, jeśli chodzi o każdy inny aspekt rzeczywistości. Na przykład tak, jak wszyscy inni nie mają moralnych obligacji względem kamieni, czy roślin. Anihilują insekty, jeśli te wchodzą im w drogę, a unicestwianie większych ssaków bez powodów uważają za niemoralne. Tak więc rozumienie hierarchii rozwoju gatunków oraz ich zdolności do odczuwania nie sprawia im problemu. Poza gatunkiem Homo Sapiens oczywiście, gdzie zarodek bez układu nerwowego złożony z 200 komórek dostaje nagle prawa, z których cieszyć się nie może, ale tzw. „prolajfer” cieszy się, że zmusił kolejny zarodek do swojego poglądu na życie.

Każdy wojujący przeciwnik aborcji, czy będąc pracownikiem sklepu mięsnego, czy chirurgiem pobierającym organ do transplantacji od pacjenta ze śmiercią mózgową, dokonuje wyboru między ignorancją, a hipokryzją. Moim cichym życzeniem byłoby, aby dokonywał tego wyboru w swoim sumieniu za siebie, a nie za ponad 50% społeczeństwa.

/Data