Powrót do przeszłości - kasety wideo
Vj Dominion
Kto nie pamięta kaset wideo? Ci, którzy z racji wieku dorastali już w świecie opanowanym przez cyfrową rewolucję, z pewnością o nich słyszeli. A na pewno kojarzą akronim VHS, którego logo często gościło w naszych domach w ostatnich dwóch dekadach XX wieku. Ponieważ w chwili, gdy piszę te słowa, mija trzydzieści lat mojej niekończącej się przygody z kasetami wideo, opiszę poniżej moje osobiste doświadczenia z tym magnetycznym nośnikiem.
Jest rok 1986, naszą planetę w bezpiecznej odległości mija kometa Halleya, prom kosmiczny NASA nie dociera na orbitę, eksplodując 73 sekundy po starcie, a w elektrowni atomowej w Czarnobylu dochodzi do wybuchu i katastrofy ekologicznej. Jestem biernym świadkiem tych wszystkich wydarzeń, które wydają się być żywcem wyjęte ze scenariusza hollywoodzkiego filmu. A przynajmniej tak mi się wtedy wydaje. Moja jeszcze dość młoda wyobraźnia została już troszeczkę nasiąknięta poprzez kilkanaście seansów filmowych, jakich danych mi było doświadczyć na sali kinowej. „E.T.”, „Imperium Kontratakuje”, „Powrót Jedi”, „Godzilla”, „Gry wojenne”, „Błękitny Grom” czy „Niekończąca się opowieść” zrobiły wtedy na mnie duże wrażenie. Wyprawa do kina była sporą odskocznią od szarawej rzeczywistości lat osiemdziesiątych i dość nudnego repertuaru serwowanego przez ówczesne dwa kanały telewizji państwowej. Niestety, również i w kinach repertuar pozostawiał wiele do życzenia, wyprawa na jeden z powyżej przytaczanych seansów filmowych była wydarzeniem. Wtem, znienacka, przypadkowo zobaczyłem u kogoś magnetowid, na którym był odtwarzany film „Odkrywcy” z pirackiej kasety VHS. Sam sprzęt nie przykuł mojej uwagi, za to akcja na ekranie już tak. Widok dzieciaków konstruujących statek kosmiczny z części i elementów domowego wyposażenia pobudzał wyobraźnię. Jednak bardziej niż statek kosmiczny, zapragnąłem wtedy mieć w domu magnetowid i oglądać podobne filmy z kaset wideo. Musiałem jeszcze poczekać na to ze dwa lata, w międzyczasie nadrabiałem zaległości filmowe goszcząc na seansach wideo u kolegów. To właśnie na jednym z takich gościnnych seansów po raz pierwszy zobaczyłem Arnolda Schwarzeneggera strzelającego z bazooki w filmie „Commando”.
Nadszedł rok 1988, z wyprawy do dalekiej Japonii powrócił mój wujek wyposażony w magnetowid i kamerę VHS. O ile sam magnetowid nie był już wtedy jakąś nowością, to kamera była małym szokiem technologicznym. Rodzice byli przekonani, że nagranie z kamery trzeba będzie oddać do wywołania u fotografa. Za dodatkową namową wujka, w domu w końcu pojawił się upragniony magnetowid i to nie byle jaki. Najnowszy model Panasonica w wersji Hi-Fi, ze stabilną stopklatką i opcją odtwarzania taśmy w zwolnionym tempie. Ta ostatnia opcja była potem przeze mnie wielokrotnie używana do analizowania efektów specjalnych w filmach science-fiction. Rozpakowaliśmy więc te najnowsze osiągnięcie techniki i pognaliśmy na pobliski bazar po jakieś kasety z filmami. Ci, których ominęło doświadczenie bazarowego kinematograficznego piractwa, już uświadamiam, jak ten proceder wyglądał. Handlarz rozkładał swoje stoisko, które składało się z drewnianej przeszklonej gabloty gabarytów wersalki. Pod szybą znajdowała się cała masa kaset VHS ułożona naklejką z opisem filmów skierowaną do góry. Naklejka była obowiązkowo opisana na maszynie, co miało stanowić formę zabezpieczenia anty-pirackiego dla ówczesnych piratów. Czasy były takie, że niewiele osób miało w domu maszynę do pisania, więc trudno było podrobić te bazarowe podróbki. Na jednej kasecie nagrywano dwa filmy, w pierwszej kolejności większy kinowy przebój lub nowość. Poza tytułem, dopisywano gatunek filmowy lub co bardziej znanego występującego aktora, co miało jeszcze bardziej uatrakcyjnić oferowany towar. W przypadku pierwszego wypożyczenia, należało zakupić pierwszą kasetę, którą potem można było wymieniać na inną za mniejszą opłatą. Cen nie pomnę, bo już ich nie pamiętam, niemniej takie bazarowe kasety wymieniało się raz na tydzień po obejrzeniu nagranych filmów. Stoiska takich handlarzy były stale oblegane, widok domowych kinomanów pochylonych nad gablotą, studiujących rozmaite tytuły i dopiski wystawionych kaset wideo dominował jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych.
Pierwszym filmem, jaki oglądaliśmy z bazarowej kasety, była „Dziewczyna z komputera”. Widok dwóch nastolatków projektujących model dziewczyny w programie do grafiki 3D, którzy następnie „renderują” ją niczym we współczesnej drukarce 3D, dość wiernie oddawał realia tamtych czasów, czyli galopującą komputeryzację i specyficzny humor obecny w filmach z lat osiemdziesiątych, takich jak seria „Lody na patyku” czy „Akademia policyjna”. Poza komediami królowały oczywiście wszelakie filmy sensacyjne (nieśmiertelny Chuck Norris), wojenne (Stallone, Schwarzenneger) i oczywiście horrory, takie jak „Piątek Trzynastego” czy „Koszmar z ulicy Wiązów”. Ten ostatni tytuł występował w przeróżnych pirackich wariacjach („Zmora z Elm Street”, „Koszmar z ulicy Wiązowej”) i był jednym z przypadków na sporą swobodę w nieoficjalnych przekładach językowych. Koronnym przykładem jest tutaj „Szklana pułapka”, która na kasetach wideo była bardziej znana jako „Brutalna śmierć”. Swoją drogą, ten piracki tytuł bardziej by pasował do dalszych części tejże serii, biorąc pod uwagę jak ginęły hordy przeciwników, których kolejno posyłał do piekła niestrudzony Bruce Willis. Kasety wideo z pirackim przekładem czasem przydawały się do nauki języka angielskiego. To właśnie z takich nielegalnych filmów poznałem wymowę większości anglojęzycznych przekleństw (gdy lektor nie nadążał za dialogami i słychać było oryginalną ścieżkę dźwiękową), a chyba najbardziej przydatnym wtedy dla mnie filmem była „Rybka zwana Wandą” nagrana na pirackiej kasecie w wersji dla niesłyszących, czyli po prostu z napisami w języku angielskim. Dziś to standard na płytach DVD czy w napisach do filmów, ale wtedy to było coś niespotykanego. Dość ciekawym doświadczeniem było również oglądanie drugiej części serii „Obcego” z japońskim dubbingiem, którą przywiózł z Japonii wspomniany wcześniej wujek.
Dopełnieniem ówczesnego stanu pirackich tłumaczeń była historia, jakiej stałem się świadkiem latem 1989 roku w jednym z warszawskich kin, które na parę dni wprowadziło do ponownej dystrybucji „Powrót Jedi”. Wcześniej film gościł na naszych ekranach w roku 1985 i z jakiegoś powodu nie można go było dostać na pirackich kasetach wideo. Na seansie w roku 1989 kino pękało w szwach, widowni nie przeszkadzała zjechana porysowana kopia ani nawet moment, kiedy zerwał się film w projektorze i na parę minut wstrzymano projekcję. Na sali kinowej parę rzędów przede mną siedział jakiś człowiek, który głośno czytał wszystkie napisy (przypominam, wtedy jeszcze nie dubbingowano „Gwiezdnych Wojen”). Myślałem, że po prostu czyta swojemu dziecku wszystkie kwestie dialogowe, ale parę miesięcy później, gdy „Powrót Jedi” nagle w końcu pojawił się na bazarach, tłumaczenie recytowane przez pirackiego lektora było tym samym, które usłyszałem w kinie. Powtarzały się charakterystyczne zwroty takie jak „cesarz” zamiast „imperator” czy „Wader” zamiast „Vader”, a koronnym dowodem był moment omyłkowego przemieszania dwóch dialogów jaki doskonale zapamiętałem z kina. Wszystko wskazuje na to, że na seansie człowiek czytający na głos napisy nagrywał je na przenośny magnetofon, a potem z nagrania „powstało” polskie tłumaczenie na potrzeby nielegalnego wydania wideo.
Oglądaliśmy więc kolejne bazarowe kasety nadrabiając zaległości w repertuarze filmowym. Zapisaliśmy się też do osiedlowej wypożyczalni wideo, do której było bliżej niż na bazar. Wcześniej mogłem tylko podziwiać witrynę samej wypożyczalni, w której za zakratowaną szybą wisiały przeróżne plakaty filmowe. Wypożyczalnia posiadała własny katalog kaset wydrukowany na drukarce igłowej i jeśli dobrze pamiętam, oferowała specjalne promocje za wypożyczenie większej ilości kaset. Stałem się więc prawdziwym wideoholikiem i mogłem streszczać akcję „Predatora” czy najnowszej części „Rambo” kolegom z podwórka u których jeszcze nie zawitał w domu magnetowid. Moje „wideouzależnienie” przybrało na sile, gdy w repertuarze bazarowych filmów pojawiły się „Gwiezdne Wojny”. Ponieważ z racji wieku nie załapałem się na kinowy seans i swoją przygodę z gwiezdną sagą rozpocząłem od „Imperium Kontratakuje”, wałkowałem pierwszą (a właściwie czwartą) część/epizod serii „Star Wars” praktycznie codziennie, wystawiając głowicę magnetowidu na poważną próbę. Swoje robiło nadużywanie opcji slow motion i wielokrotne włączanie stopklatki. Ponieważ większość bazarowych kasety była w dość intensywnym obiegu, niczym wirus HIV dopadła i nas przypadłość zanieczyszczenia głowicy. Objawiało się to dość intensywnym „śnieżeniem” obrazu, efekt który w ostatnich latach robi zawrotną karierę we współczesnych produkcjach video, zapewne z powodów retro-sentymentalnych. Wtedy jednak się nad nim nie rozczulaliśmy, to była zaraza utrudniająca regularne seanse filmowe. Pomagało czyszczenie głowicy spirytusem salicylowym, w późniejszym okresie pojawiły się w sklepach dedykowane kasety czyszczące.
Magnetowid oczywiście nie służył w domu tylko do odtwarzania kaset, zaczęliśmy również nagrywać na nie audycje telewizyjne. Pamiętam moment kiedy pierwszy raz własnoręcznie nagrałem fragment emitowanego właśnie „Dziennika telewizyjnego”, szybko przewinąłem fragment taśmy i ponownie obejrzałem moment, który przed chwilą leciał na żywo. Dziś technika PVR to codzienność, ale wtedy efekt robił wrażenie. Co prawda od razu zauważyłem nieco gorszą jakość obrazu przy odtwarzaniu nagranego fragmentu z kasety (nieco rozmyty w porównaniu z tym co w czasie rzeczywistym było emitowane na żywo), ale nikt wtedy nie narzekał, możliwość nagrania obrazu z dźwiękiem zdecydowanie deklasowała nagrywanie samego dźwięku z telewizji za pomocą magnetofonu szpulowego czy kasetowego. Oczywiście nie obyło się bez wpadek. Już na początku nagrywania audycji telewizyjnych udało mi się zagrać wcześniej utrwalone na taśmie nagranie z kamery wideo. To właśnie wtedy dowiedziałem się, że kaseta VHS nie posiada opcji undo i raz zagrane nagranie przepada na wieczność. Co ja bym teraz dał, by odzyskać niektóre z zagranych audycji. Często było to zagrywanie świadome z powodu deficytu posiadanych kaset wideo. Przypominam, że w latach osiemdziesiątych same kasety, jak i magnetowidy, najczęściej można było zakupić tylko w sklepach sieci Pewex za walutę amerykańską lub jej polski odpowiednik w postaci bonów NBP.
W roku 1989 kasetowe piractwo filmowe kwitło, proceder rozwijał się równolegle z piractwem kaset magnetofonowych, o którym wspominałem w Hot Style #7. Na bazarowych kasetach wideo pojawiały się coraz to nowsze kinowe nowości, jesienią tamtego roku zadebiutowała piracka wersja kinowego „Batmana”. Miało to miejsce jeszcze przed oficjalną krajową premierą, która odbyła się w Sylwestra. Kasetowa wersja piracka była tzw. camripem, czyli kopią nagrywaną w kinie zwykłą kamerą VHS. Miałem świadomość, że jest coś nie tak z tą wersją filmu, szczególnie dudniący dźwięk pozostawiał wiele do życzenia, ale tradycyjnie nikt nie narzekał, wszyscy oglądali takie „nowości” bez reklamacji. Dla równowagi, jesienią roku 1989 pojawiły się w oficjalnej dystrybucji legalne kasety wideo z kreskówkami studia Hanna-Barbera. Licencję zakupiły Polskie Nagrania, zainwestowano w porządny polski dubbing oraz kolorowe okładki, do kaset dołączono nawet dedykowane naklejki z bohaterami kreskówek i tak prezentujący się towar sprzedawano głównie w księgarniach. Kasety z tej serii oczywiście natychmiast przykuły moją uwagę i do końca roku udało mi się skompletować kilka pierwszych części.
Rok 1990 był dla mnie okresem kiedy z oglądania filmów wideo bardziej już przerzucałem się na nagrywanie przeróżnych audycji i programów na kasety VHS. Zmiana była podyktowana rosnącą atrakcyjnością repertuaru programowego serwowanego przez Telewizję Polską. Były to m.in. retransmisje ciekawych koncertów muzycznych i emisja teledysków zgranych z MTV, które rodzima telewizja emitowała wraz z logiem słynnej muzycznej stacji. Pojawił się również program „Flesz”, w którym nasi dziennikarze muzyczni prezentowali fragmenty brytyjskiego programu rozrywkowego „Top Of The Pops”, co również nie umknęło mojej uwadze. W połowie roku odwiedziłem też wspomnianego wyżej wujka, który tym razem dorobił się własnej anteny satelitarnej i był szczęśliwym odbiorcą MTV. Moje zainteresowanie formą teledysków video było już na tyle duże, że w ferworze nagrywania kolejnych klipów z MTV, zagrałem nimi swoje kasety z serii Hanna Barbera, które jeszcze parę miesięcy wcześniej zapalczywie kolekcjonowałem. Znów dał znać o sobie deficyt czystych kaset wideo.
Tamta wizyta u mojego wujka, poza okazją oglądania MTV na żywo i nagrywania najnowszych teledysków muzycznych, miała jeszcze jeden, dość istotny dla mnie aspekt. Wspomniany wujek był szczęśliwym posiadaczem magnetowidu marki Sanyo z wbudowanymi cyfrowymi efektami video. Efekty można było włączać w czasie rzeczywistym, czyli na przykład podczas oglądania MTV i modyfikować wygląd obrazu poprzez włącznie efektu stroboskopu, czyli poklatkowego odtwarzania sygnału video czy też pikselizacji obrazu, aktywując efekt zwany „mosaic”, czy wreszcie dzieląc obraz na kilka mniejszych ekranów z odbieranym sygnałem video z satelity bądź naziemnej telewizji. Można było również powiększyć kilkukrotnie sam obraz telewizyjny włączając opcję „zoom”. Te efekty video dostępne we wspomnianym magnetowidzie zrobiły wtedy na mnie piorunujące wrażenie. Nie różniły się zbytnio od efektów wykorzystywanych ówcześnie w teledyskach emitowanych na MTV, poza tym parę miesięcy wcześniej miałem okazję obejrzeć prezentację ich działania w jednym z wydań programu „5-10-15”, tyle że wtedy były generowane przez realizatora obrazu w reżyserce programu na wielkiej telewizyjnej konsolecie video. Możliwość korzystania z nich w warunkach domowych działała tak samo na wyobraźnię, jak dwa lata wcześniej zobaczenie na własne oczy kamery VHS w akcji. Mój wujek oczywiście używał wspomnianych efektów video do urozmaicenia własnych nagrań z kamery, dodatkowo wgrywał na taśmę wideo obraz z 8-bitowego Atari w postaci plansz tytułowych i prostych animacji. Nagrania z takich domowych kaset VHS na długo pozostały w mojej pamięci.
Zainspirowany tym, co zobaczyłem u swojego wujka, postanowiłem zgłębić możliwości własnego magnetowidu. Oczywiście o żadnych efektach video nie mogło być mowy, model z roku 1988 nadal pozwalał jedynie na odtwarzanie kaset w zwolnionym tempie i włączanie stabilnej stopklatki, co przydawało się do robienia partyzanckich screenshotów, czyli fotografowania ekranu telewizora z zamrożonym obrazem. Wertując instrukcję obsługi odkryłem jednak coś nowego, mianowicie możliwość wgrywania własnego stereofonicznego dźwięku na kasetę wideo w tzw. jakości Hi-Fi. Wykorzystywałem więc magnetowid jako dobrej jakości magnetofon stereofoniczny do rejestrowania swoich pierwszych eksperymentów muzycznych, w późniejszym okresie magnetowid służył do odtwarzania nagranych wcześniej podkładów, do których dogrywałem na żywo kolejne partie instrumentalne. Zdarzało mi się również nagrywać na końcu bazarowych kaset krótkie muzyczne miksy i tak spreparowane bazarowe kasety wideo wymieniałem na kolejne. Moje miksy szły dalej w świat, chociaż nie wiem czy ktokolwiek miał cierpliwość ich wysłuchać po obejrzanym filmie. Kto wie, może gdzieś przetrwały na starej pirackiej kasecie VHS.
W roku 1990 w kioskach pojawił się w sprzedaży pierwszy oficjalny katalog filmów wideo wydany pod tytułem „The Best Of Video”. Na okładce widniał nieustraszony Sylvester Stallone oraz dopisek informujący, że katalog zawiera opisy ponad dwóch tysięcy filmów. Było to bardzo ciekawe wydawnictwo, uzupełniające filmową wiedzę i zaostrzające apetyt na oglądanie kolejnych pozycji filmowych. Katalog zawierał spis filmów przedstawiony w postaci alfabetycznej (co doskonale grupowało wszelkie serie filmowe czy kolejne sequele), każdy z nich posiadał subiektywną ocenę w postaci skali gwiazdkowej, krótki opis oraz informacje na temat obsady, reżysera i długości samego filmu. Pamiętam, że po lekturze wspomnianego katalogu sporządziłem dość obszerną listę kolejnych filmów do obejrzenia. Następne edycje „The Best Of Video” ukazywały się w kolejnych latach aż do roku 1994, od roku 1995 katalog zmienił nazwę na „The Best Of Cinema”.
W roku 1991 zauważyłem rosnącą ilość wypożyczalni, które miały w swojej ofercie wyłącznie legalnie wydane kasety wideo. Były to pozycje wydane z kolorową okładką, opatrzone logiem rodzimego dystrybutora (np. słynne ITI Home Video). Na legalnych kasetach znaleźć można już było tylko jeden film i w odróżnieniu od bazarowych kopii, licencjonowane wydawnictwa były zabezpieczone przed kopiowaniem systemem Macrovision. Dość skutecznie utrudniał on domowe kopiowanie na dwóch magnetowidach, ale pomysłowi piraci umieli i takie zabezpieczenia obejść. W tym samym roku piractwo filmowe wspięło się na wyższy poziom, w Warszawie i okolicach rozpoczęła nadawanie prywatna telewizja Top Canal. Program telewizyjny tej stacji składał się z samych filmowych przebojów, emitowanych prosto z pirackich kaset VHS. Proceder stacji trwał dość długo, bo aż do roku 1994, kiedy znowelizowano w końcu ustawę o prawie autorskim.
Latem 1991 w domu zawitała upragniona telewizja satelitarna. Rozpocząłem masowe nagrywanie teledysków z anteny MTV, co oczywiście oznaczało spore zapotrzebowanie na kolejne czyste kasety VHS. Zagrałem wtedy co się dało, w tym audycje telewizyjne nagrywane rok wcześniej, co oczywiście okazało się nieodwracalnych krokiem. Zdarzyło mi się również zagrywać nagrane już teledyski kolejnymi ze stacji MTV. W ten sposób skasowałem klip grupy Fantasy UFO, który jak się później okazało trafił do bardzo krótkiej emisji i już później nie powrócił na playlistę MTV. Wspomniany teledysk udało mi się odnaleźć dopiero w roku 2000 u jednego ze sprzedawców na Amazonie. Okazało się, że jest on w posiadaniu promocyjnej kasety wideo wypuszczonej przez wytwórnię, która wydała singiel wspomnianej grupy. Niestety, sprzedawca napisał, że właśnie zalało mu piwnicę, w której trzyma swoje kasety. Na moje szczęście taśma, która mnie interesowała, była odłożona na najwyższą półkę i woda jej nie sięgnęła. Kaseta dotarła więc szczęśliwie do Polski i natychmiast zdigitalizowałem jej zawartość. Moja cyfrowa kopia trafiła potem do innych fanów zespołu, wpierw wypalona na płycie CD-R, zaś parę lat później moje zgranie pojawiło się w serwisie YouTube.
Pierwsza połowa lat 90. upłynęła mi zatem na nagrywaniu przeróżnych teledysków muzycznych z satelity. Nagrałem w sumie kilkanaście kaset wideo, przeważnie rejestrując klipy prezentowane na antenie MTV w ramach audycji „Party Zone”. Moja przygoda z nagrywaniem teledysków zakończyła się w roku 1995, kiedy nadawca zakodował sygnał tej popularnej stacji muzycznej. Przerzuciłem się więc na nagrywanie kreskówek z nowo powstałego kanału Cartoon Network, który nadawał wtedy jeszcze tylko po angielsku. Zdarzyło mi się wysamplować kilka dialogów z kreskówek emitowanych w tej stacji, które trafiły potem do moich ówczesnych produkcji muzycznych, o czym szerzej pisałem w Hot Style #6. Sam proceder samplowania opętał mnie do tego stopnia, że nie mogłem oglądać telewizji bez ciągłego nagrywania emitowanego programu na kasetę wideo. Często zdarzało się, że usłyszałem ciekawy dźwięk, odgłos lub dialog i jedynym sposobem, aby go utrwalić, było po prostu włączenie nagrywania w magnetowidzie, a następnie wysamplowanie konkretnego fragmentu audycji lub filmu. Z reguły zgrywałem wpierw takie nagrane fragmenty z kasety wideo na kasetę magnetofonową i dopiero z tego nośnika samplowałem dźwięk na Amidze. Samych nagrań video oczywiście nie zachowałem (kasety wideo były w ciągłej rotacji i wielokrotnie zagrywałem już zgrane rzeczy), ale ostały mi się kasety magnetofonowe z nagranymi fragmentami dźwiękowymi z telewizji. Dziś nagrałbym taki fragment na twardy dysk w dekoderze, ale wtedy praktycznym rozwiązaniem była kaseta VHS.
Kolejnym ciekawym zastosowaniem taśm wideo w tamtym czasie był backup danych z komputera, konkretnie z Amigi. Pierwsza połowa lat dziewięćdziesiątych to był okres gromadzenia coraz większej ilości komputerowych danych. O ile w przypadku komputerów 8-bitowych wystarczała kolekcja kaset magnetofonowych, to po przesiadce na Amigę ilość dyskietek z danymi rosła przerażająco szybko (w moim przypadku była to kolekcja dźwiękowych sampli zajmująca około 500 dyskietek). Zakup twardego dysku był dość kosztowny, pojemności też nie były jakieś rewelacyjne (w przypadku Amigi 500 trzeba było też zainwestować w stosowny kontroler twardego dysku), rozwiązaniem alternatywnym był więc Video Backup System. O samym VBS czytałem w „Magazynie Amiga”, system pozwalał na upakowanie około 120 MB danych na kasecie VHS typu E-180 i późniejsze „odzyskanie” ich z taśmy wideo poprzez ponowne wgrywanie ich do komputera. Niestety, z samego systemu nigdy nie skorzystałem, głównie z powodu małej praktyczności samego rozwiązania. W moim przypadku zbackupowane dane musiałbym ponownie zgrywać z magnetowidu na dyskietki, poza tym miałem trochę wątpliwości co do bezpieczeństwa samych danych, biorąc pod uwagę stan głowicy mojego magnetowidu zajechanego setkami bazarowych kaset wideo.
Pod koniec lat dziewięćdziesiątych eksperymentowałem z digitalizacją taśm wideo za pomocą dedykowanej karty z tunerem tv na pececie. Digitalizacja odbywała się w jakości VCD, czyli w połowie telewizyjnej rozdzielczości PAL. Zgrywałem więc rzeczy wcześniej nagrywane na kasetach VHS, jednocześnie nadal z nich korzystając rejestrując kolejne rzeczy nadawane w telewizji, czy to naziemnej, czy satelitarnej. W ten sposób zarejestrowałem na taśmie wideo relacje telewizyjne z 11 września 2001 roku, czyli ataku na nowojorskie wieże WTC. Dwa lata później w ten sam sposób nagrywałem relacje z amerykańskiej inwazji na Irak. W roku 2004 uległem w końcu cyfrowej rewolucji i przeszedłem na cyfrowe nagrywanie, wpierw za pomocą telewizyjnej karty Win-Fast (w formacie MPEG-2), a dwa lata później utrwalałem już sygnał telewizyjny za pomocą kamery miniDV z wbudowanym konwerterem A/D oraz kodeka DV. Pomimo tego magnetowid nadal służył mi do backupowego nagrywania audycji z tv. Ostatnią rzeczą, jaką nagrałem na kasetę VHS, były relacje z katastrofy smoleńskiej, jaka miała miejsce 10 kwietnia 2010 roku.
Gdzieś pomiędzy tą pełzającą cyfrową rewolucją zdążyłem jeszcze skorzystać z oferty wypożyczalni Beverly Hills, z której masowo wypożyczałem kasety VHS. Był to już czas powolnej dominacji płyt DVD. To, co jednak mnie przyciągało do zapomnianych kaset wideo, to dość egzotyczny repertuar filmowy nieczęsto dostępny wtedy na srebrnych dyskach. Głównie były to horrory klasy B lub C. Jeden z filmów, jaki mi z tamtego okresu zapadł w pamięć, nosił tytuł „Doktor Chichot”. Oczywiście sama jakość taśm wideo z wypożyczalni pozostawiała wiele do życzenia, widać było, że wiele już przeszły i jakościowo nie odstawały za bardzo od bazarowych kopii z lat osiemdziesiątych. Był to zresztą już schyłek obecności kaset VHS w ofercie wypożyczalni.
Pomimo powolnej śmierci formatu VHS, kasety wideo nadal mnie prześladowały. Na początku XXI wieku zajmowałem się digitalizacją video dla jednego z kinowych wydawnictw, które ukazywało się w postaci CD-ROMU. Cyfrowy miesięcznik prezentował najnowsze kinowe zwiastuny danego miesiąca w formie krótkich filmów jakości VCD. Było to jeszcze przed debiutem takich stron, jak YouTube, kiedy dostęp do treści video był nieco utrudniony w Internecie. Digitalizowałem więc zwiastuny kinowe z otrzymanych od krajowych dystrybutorów filmowych kaset VHS, próbując wykrzesać z magnetycznej taśmy najlepszą możliwą jakość. Sporadycznie trafiały się kasety w formacie S-VHS, raz nawet dostałem do digitalizacji telewizyjną taśmę Betacam. Był to jednak wyjątek i gołym okiem widać było jak DVD, a nieco później cyfrowe formaty video deklasują stare, sprawdzone kasety VHS.
Pomimo nieustannego pędu technologii, dominacji płyt DVD i kamer DV, analogowe taśmy wideo nadal nie dawały mi spokoju. Odkryłem serię VideoPool wydawaną w końcowych dwóch dekadach XX wieku na kasetach VHS. Były to promocyjne taśmy dla VJ-ów, zawierające zbiór kilkudziesięciu teledysków muzycznych. Kasety ukazywały się co miesiąc, promując niczym MTV najnowsze klipy. Z małą różnicą, nie zawierały żadnego loga lub napisów, były to więc teledyski w formie tej promocyjnej taśmy VHS, którą wyszperałem parę lat wcześniej od pechowego sprzedawcy na Amazonie. Zakup tych używanych kaset wideo ponownie rozbudził moją przygodę z digitalizacją analogowych nagrań, tym razem robiłem to już w pełnej rozdzielczości telewizyjnej. Wspomnianych kaset przybywało, również tych wydanych komercyjnie w latach dziewięćdziesiątych, jakie wyszperałem na eBayu. Rozpocząłem też ponowne zgrywanie swoich starych kaset wideo z teledyskami nagrywanymi z MTV.
Nastał rok 2018, minęły trzy dekady odkąd własnoręcznie nagrałem (czy też zagrałem) swoją pierwszą kasetę VHS. Obecnie mam w domu cztery działające magnetowidy, dwa z nich są połączone dedykowanym kontrolerem i miksuję na nich obraz z dwóch różnych taśm wideo. Posiadam też kilka analogowych mikserów video, które pamiętają czasy pierwszych kasetowych legalnych wydań filmowych w naszym kraju. Jestem też szczęśliwym posiadaczem jeszcze działającego magnetowidu Sanyo, takiego samego modelu jaki posiadał mój wujek wiele lat temu, tego który generuje te wspaniałe oldskoolowe efekty obrazu. Wspomniany wujek niedawno przywiózł mi cały karton swoich starych kaset VHS, tych na które wgrywał animowane plansze z komputera Atari. Wygląda na to, że spędzę jeszcze kilka lat w towarzystwie starych, zakurzonych taśm wideo.
Vj Dominion