Pyrkon 2018
Data
Konwent gier i fantastyki na kilkadziesiąt tysięcy osób? Ależ owszem, czemu nie. Taki właśnie jest poznański Pyrkon. Co roku zjeżdża tu cała masa kolorowych cosplayerów, cosplayerek, zwolenników gier wideo, mang, planszówek i sag s‑f.
Zdecydowanym atutem imprezy jest umiejscowienie jej w halach Międzynarodowych Targów Poznańskich. Miejscówka jest naprawdę duża, a przepompowanie tłumów z dworca PKP ogranicza się do przeprowadzenie ich bezpiecznie jedynie przez jedno przejście dla pieszych. Przechodząc przez bramki bramy głównej MTP naszym oczom ukazuje się model 1:1 samolotu myśliwskiego F-16 (chyba). Miły obiekt do strzelenia kilku selfików... Do momentu w którym uzmysłowisz sobie do czego jego oryginalny pierwowzór został zaprojektowany oczywiście... Następnie naszym oczom ukazuje się miasteczko pełne hal dużego metrażu, kontenery sanitarne, ogródki gastronomiczne i dużo, naprawdę dużo cosplay. Niektórzy z nich chodzą przebrani tak długo, iż wydaje im się, że są rozpoznawalni mimo masek i kostiumów. Takiemu złudzeniu uległ mój znajomy podchodząc w masce i pytając:
- Radek?
- No... tak...
- To ja!
- No... a to ja... Kim jesteś?
Realizacja wystawy na Pyrkonie opierała się o miejscówkę 150 metrów kwadratowych w hali bodajże numer 6. Było to grube retro z całym działem Macintoshów, turniejami gier na NES-a, graniem na kanapie i takich rzeczach. Obok rozstawił się producent zup błyskawicznych Knor. Oferował błyskawiczne purée, które zalane wrzątkiem smakowało raczej średnio. Jednakże za każdym razem, gdy pytałem wolontariuszy o smak, dostawałem jedną i tę samą odpowiedź: za darmo. No cóż... zawsze jakieś kalorie, choć raczej niewiele. Pozostało dopalić jeszcze tylko ultra niezdrowym napojem energetycznym – Monster Ultra z Żabki naprzeciwko i do boju.
Ze względu na skalę imprezy wszystko na niej jest przerośnięte od stoisk aż po nocleg. Na stoiskach można zakupić niemal wszystko, ubrania, jedzenie, gadżety, gry, książki, komiksy, filmy i lalki... tia... lalki. Dodatkowo można sobie włosy ufarbować i nie tylko włosy. Nocleg natomiast został zorganizowany w klimacie obozu uchodźców w jednej z hal. Jest to gwarantowane miejsce bezsenności osób o lekkim jak piórko śnie. Ponieważ na jednej hali śpią tysiące osób, jest tam na ogół dosyć jasno i dotkliwy jest nieustający szum. Na tyle osób wystarczy, aby kilkadziesiąt coś robiło, szeptało, a efektem jest właśnie ten szum. Że już nie wspomnę o dowcipnisiach, którzy dojdą do wniosku, że świetnym pomysłem jest wykrzyknięcie o 3 w nocy „Zaraz będzie ciemno!”, ewentualnie nastawianie sobie jakiegoś wykwitu poezji youtubowej jako dzwonek telefonu, czy dźwięk budzika. No i tutaj pewne spostrzeżenie, jakie mnie dopadło podczas nocki na Pyrkonie. Szczególnie, że nazajutrz bardzo zależało mi na tym, aby pobiec w poznańskim Parkrunie i jednak chciałem trochę pospać. Mianowicie... Dlaczego osoby, które ustawiają sobie jakiś absurdalnie hałaśliwy i kompromitujący kawałek jako dźwięk budzika, muszą być równocześnie tymi najmniej na niego reagującymi?
No ale nic to. Parkrun się udał mimo wszystko. Na prysznic trzeba było poczekać nieco, ale koło południa jest naprawdę dobrze wziąć prysznic. Zdecydowaną porą niepolecaną na Pyrkonie do skorzystania z prysznica jest pora w której ludzie lubią brać prysznic. Czyli późnym wieczorem lub wcześnie rano. Wtedy kolejka przypomina poczekalnie do ortopedy na NFZ razy 10.
Z ciekawszych dla mnie rzeczy, a dla Was zapewne kompletnie nieistotnych, był fakt, że spotkałem cosplayów Star Treka TNG. Serio. Wyglądało to naprawdę nieźle. No bo kolejna Lara i kolejna elfka już nie zrobi na mnie wrażenia. Trochę rzeczy się już widziało. Natomiast z tego miejsca pozdrawiam serdecznie Olę vel. Vocoder, która przebrana była za Shepard z Mass Effect. Kostium naprawdę robił wrażenie. Zresztą nie tylko.
Cóż jeszcze mógłbym dorzucić do Pyrkona. Przez te kilka dni objadłem się Donatami produkowanymi w czasie rzeczywistym w naszym boksie przez wolontariuszy fundacji (dzięki, jesteście niesamowici!) i ciastkami z VIP Roomu, zalewając to wszystko Monsterami. Innymi słowy zastanawiasz się, czy nie umrzesz lub przeżyjesz 5 kg cięższy. No ale taki to właśnie urok jedzenia konwentowego.
/Data