Biuro rzeczy zagubionych (część trzecia - ostatnia)
V0yager
Takiego mętliku w głowie nie miałem już dawno. Myśli goniły jedna za drugą, ale uspokajały się, gdy tylko spoglądałem na zwiniętą w kulkę, nakrytą kocem żywą istotę, która jeszcze przed chwilą wylizywała do czysta opakowanie po jogurcie, z radością biegała za piłką i umiejętnie zmiękczała moje serce, prosząc o kolejną dokładkę. Dopiero, gdy usnęła (świt już wdzierał się przez okna), mogłem pozwolić sobie na chwilę zastanowienia. Logiczna część mojego umysłu krzyczała: to sen, to nie dzieje się naprawdę. Pozostała część oddawała się błogiemu zapomnieniu, nie zważając na brak spójności. Cieszyłem się. Tak samo jak wtedy, jeszcze dwadzieścia lat temu. Nie wiem jak ta mała istota pojawiła się ponownie w mojej rzeczywistości. Na razie nie chciałem tego odkrywać, po prostu rozpierała mnie jakaś ulotna, prosta radość, nieopanowana euforia skłaniająca do ciągłego spoglądania na poruszający się rytmicznie kocyk i wystające spod niego biało-brązowe łapki (chowały się, kiedy dotykałem ciepłych poduszek). Nigdy później nie zdecydowaliśmy się na psa, kota, albo innego zwierzaka, wciąż goniąc za ogonem codzienności. Może trzeba było, teraz przynajmniej to wiem, czuję.
Wyciągnąłem z kieszeni telefon i wybrałem numer do mojej żony. Nie odpowiadała. Po trzeciej próbie zrezygnowałem. Dawno już chyba oddaliliśmy się od siebie na tyle, że skwitowałaby pewnie moje rewelacje krótkim: „idź się wyspać”. Może i dobrze, że się nie dodzwoniłem. W czasie krótkiego psiego snu sięgnąłem po tablet i zacząłem szukać hasła „biuro rzeczy zagubionych”. Po przejrzeniu dziesięciu kolejnych stron wyników, poddałem się - żaden odsyłacz nie skierował mnie na jakikolwiek trop, wyjaśniający gdzie byłem i czego właściwie doświadczam. Minuty mijały, zasnąłem wpatrując się w wystający spod koca pyszczek, z którego wydostawały się stłumione, gniewne pomruki podpowiadające, że zabawa wciąż jeszcze trwa, we śnie.
Kiedy się obudziłem, byłem sam w pokoju. Zaniepokojony podniosłem koc (wciąż był jeszcze ciepły), jednak nikogo pod nim nie znalazłem. Za to charakterystyczny zbiór dźwięków: pazury ślizgające się na posadzce, piski i łapki uderzające w drzwi, podpowiedziały mi, że nie śniłem, a mój czworonogi towarzysz wyszedł do kuchni po wodę i nie udało mu się wrócić (prawdopodobnie zatrzasnął drzwi, naskakując na nie). Otworzyłem, narażając się na zimne przebudzenie od punktowego dotykania nosem i mokre powitanie językiem. Zagarnąłem tę kudłatą kulę w ramiona i podniosłem w górę (nigdy tego nie lubiła, ale po prostu musiałem). Przez chwilę wpatrywałem się w brązowe, pełne radości oczy, a potem po prostu wyciągnąłem z zakamarków szafy starą smycz i ruszyliśmy obszczekiwać świat. Ten sam świat, który właśnie przestał mnie obchodzić. Do pracy nie poszedłem. Obowiązkowy termin zwrotu towaru do Biura Rzeczy Zagubionych po prostu przekroczyłem. Nie zastanawiałem się co będzie dalej. Przez miesiąc byłem tylko ja, cztery łapy i całe dnie zabawy. Momentami myślałem, że powoli zamieniam się w psa. Nawet do sklepu zaczęliśmy bezceremonialnie wchodzić razem, mimo początkowych protestów sprzedawcy. Ale się przyzwyczaił. Ja też powoli zaczynałem się przyzwyczajać do myśli, że tak już będzie zawsze. Jednak w życiu rzadko można pozwolić sobie na beztroskę. Prędzej czy później będę musiał wytłumaczyć się pracodawcy. Najpierw jednak jeden, ważny spacer do centrum.
Musiałem mocno trzymać się smyczy, żeby nie zwalić się na ziemię z wrażenia. Pomiędzy salonem gier wideo a kafejką internetową drzwi owszem widniały, ale wraz z ostrzeżeniem: „Nie wchodzić, nieczynne”. Zamiast etykiety „Biuro Rzeczy Zagubionych” widniał tu teraz inny, napis: „Toalety Damskie, Toalety Męskie”. Mimo wszystko złamałem zakaz i popchnąłem drzwi. Ustąpiły. Pięć kroków w prawo i pięć w lewo. W miejscu sterylnego korytarza był teraz cieknący pisuar. Wróciłem do domu. Pamiętam jeszcze, że przez chwilę spoglądałem na witrynę kawiarni internetowej. Wydawała mi się teraz wyblakłym graffiti, a nie szybą kryjącą miejsce, które dawno już nie powinno istnieć. I dźwięk: te charakterystyczne, stłumione odgłosy uderzeń i brzmienia melodyjek z automatów; również ich nie słyszałem. Jeszcze bardziej skołowany wróciłem do domu, gdzie byłem tylko ja i brązowe oczy psa. Zadzwoniłem do pracy - nikt nie odbierał. Wysłałem e-maila do Biura Rzeczy Zagubionych - w odpowiedzi dostałem rzeczowe: „Delivery to the following recipient failed permanently. 550 5.1.1 User not found”. Moja żona nie wraca do domu i nie odbiera moich telefonów. Wszystko wokół wydaje się blaknąć i rozpadać, ale ja jednak żyję. Wciąż mam dosyć na koncie, by przeżyć jeszcze dwa, może trzy miesiące. Mam swoje małe, czworonogie szczęście, choć nie wiem jak to możliwe i dlaczego tak się stało. Nawet jeśli wszystko wokół to jakaś fikcja, albo bardzo szczegółowy i długi sen, to niech tak zostanie, nie pogniewam się.
Żałuję tylko, że od razu nie zajrzałem pod inne płachty, szczelnie zakrywające metalowe klatki. Co, jeśli skrywały one inne zwierzęta, z którymi kiedyś żyłem? Nawet nie wiem, jak bym się wtedy zachował. Może nie potrafiłbym znieść takiego nagromadzenia emocji?
Za każdym razem, kiedy wychodzimy na spacer, widzę sylwetki ludzi, jednak oni nie zwracają na nas uwagi. Nawet wtedy, gdy mój psiak postanowił właśnie obszczekać powietrze. Nikt się nie ogląda, nikt nie odszczekuje. Nawet najbardziej słoneczne dni wydaje się pochłaniać codzienna szarość. Dawno już przestałem zaglądać do pracy (byłem raz, zobaczyłem puste biura), pogodziłem się też z tym, że żona zniknęła z mojego świata raz na zawsze. Teraz skupiam się na zabawie: piłkach, kijkach, sznurkach i takich tam zadaniach, które sprawiają, że już po kilku minutach intensywnej rozrywki widzę tylko zasapany jęzor przed sobą.
Tylko jedno zdarzenie i tylko jeden raz zakłóciło codzienne zabawy. Wybraliśmy się tego dnia na szczególnie długi spacer (uzbrojeni w torbę pełną zabawek, smakołyków i taki sprytny wihajster do wydobywania kleszczy). W połowie drogi dotarliśmy na brzeg rzeki. Mój psiak zmieniał się każdego dnia. Pamiętam, że unikał wody w swoim pierwszym życiu, teraz ochoczo wskakiwał w nurt, płynąc radośnie za kijem lub piłką (Dlaczego psy zawsze wytrzepują wodę na swojego opiekuna? Pewnie nigdy się nie dowiem).
Włosy ułożone w kok i zbyt duże okulary. Trudno było nie rozpoznać opiekunki Biura Rzeczy Zagubionych, kiedy spotkało się ją chociaż raz. Bez zastanowienia zbliżyłem się i powiedziałem:
- Dzień dobry.
- Dzień dobry - usłyszałem odpowiedź - Odnalazł pan to czego szukał? - zapytała.
„Nie jestem pewien” - pomyślałem, jednak na usta już cisnęły się pytania:
- Jak to możliwe?
- Sam odpowiadasz za ten świat. - opowiedziała - I sam go tworzysz. Pomyśl i uważnie się rozejrzyj, wtedy zrozumiesz, co jest możliwe, a co nie.
Pomyślałem. Tylko przez chwilę. O wszystkich towarzyszach mojego życia. Tych małych i tych nieco większych. O gromadce dachowców, wśród których jeden uszkodził sobie łapkę, spadając z drzewa. O innym psie, który zawsze spoglądał mi prosto w oczy, a kiedy nie zwracałem na niego uwagi, dotykał mojej dłoni zimnym nosem. Dużo ich było. Nie potrafiłem ich zliczyć, ale zakopane gdzieś głęboko wspomnienia przechowywały każdą z małych i nieco większych postaci. Nagle poczułem - delikatne, częściowo schowane pazury na zewnętrznej części prawej dłoni. Zbyt szeroko rozstawione, jakby zdeformowane. Obok dotknięcie zimnego nosa. Kiedy otworzyłem oczy, wszystkie były obok - kilka psów, kilkanaście kotów, niektóre podchodziły niepewnie, jakby nie wiedząc, czy mogą to zrobić. Inne właśnie przyglądały się przypadkowo uformowanemu stadu. Trzymałem w dłoni małą, uszkodzoną po wypadku, ale sprawną łapkę szaro-czarnego kota. Zimny nos należał do pierwszego psa, jakiego spotkałem na swojej drodze i przygarnąłem. Musiałem się jakoś uspokoić... co pewnie zabrało kilkanaście minut.
Kobieta wciąż z pewnym zainteresowaniem i przelotnym uśmiechem (wydawało mi się, że przez chwilę go dostrzegłem) przyglądała mi się, a później obróciła, odchodząc.
- Jak to możliwe? - zapytałem jeszcze raz.
Zatrzymała się, ale nie obróciła w moją stronę.
- Kiedyś zrozumiesz. - przez chwilę milczała. Kiedy miałem już wrażenie, że to koniec rozmowy, powiedziała - Sam musisz to rozpracować. Wskazaliśmy ci tylko początek drogi. Opiekuj się nimi, tak samo, jak kiedyś one opiekowały się tobą. To twoje zadanie. W innych światach to one zawsze nad wami czuwają. Są wprawdzie tacy, którzy je krzywdzą, ale nie chciałbyś być teraz w ich skórze. I ciesz się każdym dniem.
Nie odwróciła się już do mnie. Zostałem nad brzegiem rzeki ze stadem psów, gromadą kotów i jednym wróblem. Zacząłem w myślach budować dla nich dom. Nad brzegiem rzeki.
V0yager