Wieczny sen

Raphis

Czuję się już tak naprawdę stary, lecz nie zewnętrznie, ale wewnętrznie. Wiem, że nigdy się tu nie zestarzeję, jednak pomimo tego zrozumiałem, że niektóre rzeczy się nie zmienią. Otacza mnie niekończąca się światłość i dusze podobne do mnie. Odczuwam jednak pewien brak. To coś, czego kiedyś chciałem się wyrzec.

Żyję w świecie wymyślonym przez moją wyobraźnię. Rozum jednak jest ograniczony w danym momencie, przez co swoje dzieło chce się ciągle polepszać. Co jednak nastąpi, jeżeli ten dar byłby jednorazowy?

W ten sposób stałem się niewolnikiem własnych myśli. Możliwe, że wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby nie pogrążenie się we własnym smutku. Nie zrozumiecie jednak o co mi chodzi, jeżeli nie dowiecie się wszystkiego od początku...

Nie jest łatwo żyć mając dwadzieścia dziewięć lat i będąc zupełnie samotnym. Doprawić to mogę jeszcze tym, że codziennie spoglądam na małe i brudne okno mojej kawalerki, która kryje za sobą dosyć przygnębiający widok. Krajobraz składa się z podwórka otoczonego murami, będącego częścią jednej z kamienic mojego warszawskiego miasta. Jak można poprawić sobie nastrój, jeżeli dzień w dzień żyjesz takim samym schematem, na okrągło rozmawiasz z tymi samymi, nudnymi twarzami i oglądasz te same obskurne widoki? Moje mieszkanie jest niewielką klitką, składającą się z małego pokoiku, kuchni wielkości budki telefonicznej i nieco większej łazienki.

Jakiś czas temu sprzedałem w lombardzie telewizor i radio, jedyne „okno” na świat. Rzeczywistość była jednak tak samo dobijająca jak widok zza mojego podwórka. Stopniowo zacząłem odrywać się od rzeczywistego świata i oprócz konieczności pracy unikałem kontaktów z ludźmi. Nawet w pracy, obecnie będąc jednostką oczyszczającą miasto ze śmieci, miałem nikły kontakt z innymi osobami. W podróżach pojazdem zwanym śmieciarką towarzyszyło mi jednak dwóch innych śmieciarzy, kierowca i pomocnik w opróżnianiu kubłów. Czasami spieraliśmy się między sobą podczas jazdy z bazy do danego rejonu na temat różnych poglądów filozoficznych, głównie podejścia do życia. Wywody nasze jednak różniły się znacznie, oni także należeli do tego nudnego świata, godząc się z takim życiem. Nie mogłem się z tym pogodzić.

Wychowałem się w przeciętnym domu z przeciętną rodziną, prowadzącą przeciętne życie. Ja sam przeciętnie się ustatkowując, odziedziczyłem tę pieprzoną przeciętność. Nigdy jednak nie chciałem się na to godzić, żyjąc tak dalej. Zaczęły nadchodzić zmiany, których już wtedy byłem świadom. Coraz częściej zacząłem przebywać wyłącznie w swoim domu, zdarzały się dni w których olewałem nawet pracę. Jedyną moją rozrywką stało się czytanie książek, głównie tych które poruszają trudne problemy naszej egzystencji. Właściciel kamienicy swego czasu zaczął mnie nawet podejrzewać o ćpanie, ja jednak nawet nie próbowałem mu niczego wyjaśniać. Pozwoliłem, aby tonął dalej w swoich mylnych domysłach. Zaczęło być coraz to gorzej, dwa miesiące przed pewnym incydentem (o którym powiem później) przestałem nawet pracować.

Pracodawca o dziwo sam dał mi urlop widząc mój stan, zresztą urlop, który jeszcze nie wykorzystałem w danym roku. Ostatecznie prawie przestałem jeść, ewentualnie spożywając niewielką przekąskę na dzień. Wypożyczałem w bibliotekach przeróżne książki filozoficzne i psychologiczne. Kiedy nadchodziła noc, a za nią i sen, zaczynało się najgorsze, początek obłędu. Ukazywał mi się obraz martwych ciał leżących jedno na drugim, a całość oświetlały jedynie delikatne promienie za dalekim horyzontem. We śnie tym nie mogłem w żaden sposób zawrócić, ponieważ dalej była czarna jak noc ściana. Jedyna droga prowadziła po ciałach w stronę światła.

Przyglądając się temu makabrycznemu widokowi, po którym zacząłem bardzo powoli stąpać, odczuwałem coraz to większy lęk. Martwi ludzie byli ściśnięci między sobą w niewyobrażalny sposób. Wyglądało to tak, jak gdyby byli zrośnięci w różnych miejscach. W dodatku ich ciała były bardzo nienaturalne i odrażające. Właśnie wtedy się budziłem zlany lodowatym potem. Sen ten pogłębiał się każdej nocy, a swój dotychczasowy tryb życia mimo to i tak nie zmieniłem. W pewnym momencie stwierdziłem, że takie sny są mi potrzebne. Kto wie co by się dalej ze mną działo, gdyby nie ingerencja właściciela kamienicy. Po dwóch miesiącach od chwili pierwszego obłędnego snu wyglądałem jak narkoman, chudy i cuchnący. Właściciel kamienicy, pan Zbigniew, był zaniepokojony częstymi krzykami w nocy.

Tak też pewnej nocy zadzwonił po policję, która bardzo szybko trafiła do mojego mieszkanka. Dużo z tego zajścia nie pamiętam, ponoć byłem w jakimś letargu, krzyczałem coś o morzu trupów i o tym że wszyscy tak skończymy. Widocznie senne wizje na tyle mnie pochłonęły, że nie byłem w stanie się z nich przez pewien czas wybudzić. Kolejną noc spędziłem już w zakładzie dla psychicznie chorych, siedząc w izolatce. Czy to możliwe, aby głębokie pogrążenie w sobie mogło doprowadzić do takiego stanu?

Życie w nowym domu nie stało się wcale łatwiejsze. Mogę nawet powiedzieć, że szpital jeszcze bardziej mi zaszkodził. Swój kąt dzieliłem z trzema czubkami, którzy byli jeszcze bardziej szurnięci. Nie to co ja. Najbardziej wkurzał mnie gość wygolony na łyso, który ciągle mamrotał coś pod nosem, odbijając się od ścian. A co z moimi snami? Transy w jakie wpadałem były coraz to częstsze. Dalej byłem w mrocznej przestrzeni pokrytej zdeformowanymi ciałami, wciąż próbowałem dotrzeć do światła, wciąż coś mi jednak przeszkadzało to osiągnąć.

Pamiętam jak raz już przeszedłem dystans większy niż połowa, gdy z martwych ciał wyłoniła się wielka ręka, która próbowała mnie schwytać. Widok ten był naprawdę realny. Trupy, unoszone przez ową rękę, po chwili bezwładnie opadały na swoje dawne miejsce. Wtedy to właśnie się znowu obudziłem, przymocowany pasami do łóżka z zakneblowanymi ustami.

Lekarze pracujący w tym uroczym miejscu byli równie uroczo nastawieni do chorych pacjentów. Zawsze po moich sennych atakach obrywałem kilka razy od napakowanych sanitariuszy, zanim dostałem zastrzyk z jakimś świństwem, które mnie całkowicie otumaniało. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Kiedy nie spałem - nie myślałem, gdyż przeważnie byłem nafaszerowany szpitalną chemią. Moje czynności ograniczały się do podstaw, oprócz tego siedziałem dniami w jednym miejscu, otoczony takimi samymi osobnikami jak ja. Pomimo, że sny z martwymi ciałami były coraz to częstsze, wcale nie wracałem do zdrowia.

Często docierały do mnie słowa lekarzy mówiących, że dla mnie nie ma już żadnego ratunku. Wegetowałem więc w psychiatryku prawie rok, o ile świadomość mnie nie myli, zanim stało się to na co zawsze czekałem.

Pewnej nocy, kiedy zapadłem w kolejny sen, znalazłem się znowu w dobrze mi znanym miejscu. Teraz jednak postanowiłem się nie poddawać i dotrzeć do światła. Szybkimi krokami deptałem zdeformowane zwłoki, jaśniejący horyzont ukazywał mi się coraz bliżej, oślepiając mnie swoim blaskiem. Tym razem nikt mnie nie budził ze snu, nikt mnie nie bił gumową pałką i nie faszerował zastrzykami. Tym razem poczułem nadzieję że wszystko się zmieni. Jeszcze tylko kilka metrów, centymetrów...

Nagle pod nogami skończyły się martwe ciała, a rozpoczęły gęste i zielone połacie trawy. Odwracając się momentalnie za siebie nie ujrzałem już makabrycznej przestrzeni pokrytej trupami a kolorową łąkę, która otaczała mnie ze wszystkich stron.

To już właściwie koniec mojej opowieści, pewnie się dziwicie czemu narzekam, powinienem być szczęśliwy?

Świat w którym się znalazłem jest tak jaki pragnąłem żeby był, od chwili kiedy zapadłem w obłęd. Niby wszystko wydaje się piękne, nieskazitelna natura i równie nieskazitelni ludzie, lecz i tu doskwiera mi pewna nuda, ciągłość tych samych schematów. W zasadzie to nie wiem, czy zapadłem w głęboką śpiączkę, sen z którego nie mogę się obudzić. Nie widzę już szpitala dla obłąkanych, ani mojego dawnego mieszkanka, znajdującego się w jednym z wielu lokalnych kamienic. Zadaję sobie teraz pytanie, czy jednak warto było wariować? Zamiast tego mogłem jednak pogodzić się ze swoim bytem jaki został mi przydzielony. Mogłem przecież nastawić się bardziej pozytywnie na świat, zacząć widzieć nie tylko wady, ale również i zalety. Teraz jest już jednak za późno.

Tkwię chyba już tak w nieskończoność, w tym dziwnym wymiarze, bez możliwości dokonania zmian. Czasami zastanawiam się jaki byłby skutek wpadnięcia w kolejny obłęd, gdzie wtedy bym się znalazł?

Raphis (XII.2002)