Pixel Heaven 2015

Tom Rain

Generalnie nie wybierałem się na Pixel Heaven w tym roku, ale jednak tam byłem. Dlaczego? Zostałem poproszony przez alta, ponieważ ekipa z Katowic się wysypała. Pewnie też namieszała kolejna edycja RetroBoat w niedalekiej Łodzi, gdyż odbywała się w tym samym czasie. Mnie generalnie ograniczała robota (niepewne wolne na ten czas) oraz finanse (jakoś tak mam, że koniec roku to zawsze masakra w portfelu). A tutaj jeszcze czekała mnie kolejna edycja RetroKomp/Load Error i rodzime Koszalin Retro Games Show. W sumie gdyby nie to, że dostałem wsparcie w postaci noclegu, to pewnie bym nie pojechał. Przybyłem jako ambasador z ramienia KRK&K. Podróż miała fatalny przebieg, co skończyło się tym, że z dwunastu przywiozłem 6 sprzętów. No ale to zawsze coś.

Dzień #1

O dziwo nawet nie błądziłem zbytnio po Warszawie. Nie wiem, czy to zasługa nawigacji w Google Maps, czy czytelnego oznakowania ulic. :) Wjeżdżam na miejscówkę w okolicy godziny 15:00. Przygotowania trwają, delikatna posucha w wystawcach (jeszcze) ale widać, że tłum się zwiększa. No dobra, gdzie to miejsce dla retro gamingu? Alt_ mnie zaprowadził na halę... I wdarło się delikatne rozczarowanie. Jak ktoś był na pierwszym spontanicznym RetroKomp 2012, to będzie z pewnością pamiętał ile miejsca było na głównej hali. Tutaj dla starych maszynek do grania było jakieś 20-30 stołów (czyli gdzieś 1/3 z I edycji RK). Noo, jak na największą imprezę poruszającą tematykę retro w Polsce to trochę mało... No ale Pixel Heaven nie jest też czysto gamingową imprezą.

Na początku nie zagłębiałem się w to, tylko szukałem miejsca dla A4000, 2xCBM PET, CDTV, SVI 738 i C128D. Wiadomo - wyścig szczurów. Jak wystawiłem wszystko na stoły, polecieliśmy po gadżety supporterów. Potem wróciliśmy na halę i montowaliśmy wszystko - wszak do godziny 17:00 niewiele zostało.

Jak już udało się ogarnąć sprzęty i wszystko frygało, to wiadomo, że musiał skończyć się prąd. No ale doszło do bardzo szybkiej dywersyfikacji zasilania i już do końca imprezy było good. :) Gdy impreza ruszyła, to będąc przezornym zbytnio nie oddalałem się od stanowisk, ale znając realia takich imprez nie liczyłem na tłumy w piątek. Taki dzień jest zawsze dniem rozruchowym dla nas, tj. wystawców, supporterów, sponsorów. Tylko w tym czasie możemy dopiąć jakieś niedociągnięcia.

Nie biegałem po hali i nie patrzyłem na innych co mają. Nawet na żaden panel nie poszedłem, bo już nie miałem sił, a w głowie huczał mi jeszcze wiatr z trasy. Jak już wrota się zamykały, udałem się do pobliskiego sklepu, a następnie pojechałem do przytuliska.

Dzień #2

Sobota zaczęła się od paskudnej pogody. Biorąc pod uwagę fakt, że miał być „afterek”, to nie brałem samochodu na dojazd tylko uznałem, że się przejdę (4 km to żaden wyczyn). I to był mój błąd... Pogoda straszna. Wiało, lało, a ja jak kozak spacerkiem przez stolicę. Wierzcie mi, że zemściło się to na mnie bardzo szybko.

Jak już dotarłem na miejsce to ogarnąłem sprzęty - wszystko grało, więc poszedłem pozwiedzać teren. ZA DUŻO stoisk z koszulkami i gaciami! Jedno konkretne by starczyło, ale tu to można było się zabić. Brakowało mi Obcego z przodu gaci i Bloba Zabójcy z drugiej strony - myślę, że byłby hitem sprzedaży. :P

Z racji tego, że wszystko się kulało spokojnie, miałem czas pochodzić sobie na panele tematyczne - oczywiście te, co mnie interesowały. Wiecie co, byłem pod wrażeniem ilości słuchaczy - przekrój wiekowy od nastolatka do już takich zatwardziałych pięćdziesięciolatków. Momentami pełne sale. Piękna sprawa, naprawdę.

Obskoczyłem w sumie „Otwarcie Imprezy”, „Nie tylko Wiedźmin. Historia polskich gier komputerowych”, „Q&A: Jeff Minter”, „Dlaczego warto nauczyć się programować C64 jeszcze w tym roku ?” oraz „Szampany wypite. I co dalej?” - świetni ludzie, świetne anegdoty... podobnie się czułem na RetroKompie 2014, w trakcie panelu z Quartetem. Generalnie dla mnie MIAZGA. Oczywiście w międzyczasie biegałem patrzeć, czy nikt mi trackballa do CDTV nie buchnął, ale jedyna rzecz, która się stała, to taka, że zalano klawiry SVI (niestety nie działa do dziś).

No ale wszystko co fajne, musi w pewnym momencie cisnąć na glebę. Zaczęło mnie rozkładać choróbsko. O ile do końca drugiego dnia eventu wytrwałem, to już na after party spędziłem zaledwie 2,5 godziny. Buty przemoknięte (wiadomo, jak to czasem potrafi zajechać), łamanie w gnatach i sajgon w bani - nie da się tego normalnie opisać, sami pewnie to znacie.

Ale przy koncercie AceMana to można było dostać orgazmu - jak to mawiał klasyk: „Jan Maria Ku*wa Masakra”. Dobrze, że Bachoo się napatoczył to zabrał mnie po drodze. Nieszczęścia (prawie) jednak chodzą parami, więc jak on poleciał organizować jedzonko dla familii, ja - zasmarkany, czerwony, z gorączką zawzięcie dyskutowałem ze Stołeczną Strażą Miejską gdzie mamy plakietkę "niepełnosprawnego". Szczerze to już chciałem udawać, że dostaję ataku padaczki (niektórzy twierdzą, że w moim wykonaniu jest gorzej niż w realu ;), no ale od słowa do słowa strażnicy pojechali sobie. Patrzcie, są jeszcze normalne ludzie w tej Warszawie.

Jak już mnie Bachoo dowiózł do przytuliska to tylko chlapnąłem herbatę na ogrzanie się, a potem miałem najgorszą noc w życiu. Takiego trzęsienia się z zimna i pocenia potem nigdy nie miałem w swoim życiu. Noc zmarnowana, ale rano jakoś doszedłem do siebie. Pewnie sprzątaczki były zadowolone. :)

Dzień #3

Wstałem - poza kaszlem w sumie nic mi nie dolegało - no może poza zmęczeniem, bo obudziłem się o piątej rano i już miałem po śnie. Kawa wypita. 4 godziny później wsiadłem w samochód i pojechałem na miejsce eventu. I tak do końca siedzieć nie będę, bo nie dam rady - szkoda, no ale takie życie.

Wpadłem na halę, włączyłem sprzęty (wszystko działa) i idę czekać na pozostałych. Z ciekawości zajrzałem na panel Duchologii - miło było przypomnieć sobie przełom lat 80/90. Z innych paneli to wybrałem sobie (dla mnie) perełkę, czyli spotkanie z redakcją C&A. Oczywiście wcześniej udało mi się ogarnąć część autografów redaktorów - idoli jak i innych gwiazd pokroju Jon Hare, Jeff „Yak” Minter, Dino Dini - najnowszy i ostatni numer C&A idzie w antyramę i na ścianę. :D Dodatkowo kontakty do współautorów „Cytadeli” też się przydadzą. :)

W końcu jednak przyszła godzina 15:00 i z racji długiej drogi do przebycia trzeba było się zwijać. Sprzęty spakowane, pożegnanie z ziomalami i 16:15 wypad ze Stolicy.

Podsumowanie:

Jak już wcześniej pisałem JA osobiście narzekałem na skromną ilość sprzętu do giercowania dla odwiedzających (RetroKomp i Koszalin Retro Games Show jednak biją na głowę PH, ALE UWAGA: nie byłem rok, dwa lata temu, więc odnoszę się do znanych mi faktów). Z czystym sumieniem mogę podpisać się pod opiniami odwiedzających, że za dużo jednak tych „gacioresów” było, a za mało urozmaiconego sprzętu do grania - zabawy.

Tematy panelowe - to, co mnie interesowało, to jak dla mnie masakra (JMK), choć wiadomo, że lepiej się rozmawia z ludźmi poza oficjalną częścią. :) W turniejach nie brałem udziału, więc generalnie temat jest mi obcy.

Jakieś straty? Tak, SVI stracił kontakt SPACJI z resztą i wymaga rozbebeszenia. :P

Jakieś zyski? Jak najbardziej: nowe doświadczenia, nowi, świetni ludzie ze starej gwardii poznani i co mnie cieszy również mocno: Space Invaders na CBM 3032 przeżywał istne oblężenie - ta fascynacja PETSCII nieznana młodemu pokoleniu.

Zakończę krótko i zwięźle: mi się mocno podobało, jak będzie możliwość to za rok uderzę znowu. No i zapraszam na RetroKomp/LoadError oraz Koszalińskie Retro Games Show. :)

Tom Rain