Z wizytą w elektrowni atomowej Greifswald

KaiN

Do elektrowni pojechałem jako entuzjasta wszelkiej energetyki niewęglowej. Po zbiórce na godzinę 6:30 wyjechaliśmy spod budynku Wydziału Elektrycznego ZUT w Szczecinie. Ze względu na dwa postoje, na miejscu byliśmy około godziny 9:00.

Pierwsze, co rzuciło się w oczy, to okazałość całego kompleksu – z powodzeniem można by na jego powierzchni wybudować małe miasteczko. Za ogrodzeniem widać było masę kontenerów i odłogiem leżącego złomu. Przy wjeździe na teren elektrowni przywitał nas szlaban, a nad nim napis ENERGIEWERKE NORD. Tam wyszła nam na spotkanie grupka Niemców i zaprowadziła do małego budynku nieopodal.

Spędziliśmy kwadrans albo dwa w holu, na którym rozstawione były różne eksponaty – głównie makiety elementów konstrukcji reaktora oraz manekiny z roboczą odzieżą stosowaną na terenie elektrowni, ale dostępny był też manipulator mechaniczny, którym można było układać drewniane klocki. Następnie zaprowadzono nas do małej salki, gdzie odbył się krótki wykład przeprowadzony w języku niemieckim, który zrozumieliśmy tylko dzięki naszej wspaniałej pani tłumacz.

Wykład poprowadził pracownik elektrowni, z wykształcenia fizyk, którego do Greifswaldu z południa sprowadziła przygoda z marynarką wojenną. Wspomniał pokrótce o zaletach eksploatacji energii jądrowej, jednak większą część czasu poświęcił na omówienie drugiej strony medalu. Okazało się, że zwiedzana przez nas elektrownia od dawna już nie funkcjonuje i jest w fazie rozbiórki. Powodem nie jest bynajmniej żaden incydent, ale nieopłacalność modernizacji konstrukcji oraz program rządowy zakładający zmianę źródła pozyskiwania energii elektrycznej. Energia atomowa może wydawać się czysta, ale samo jej uruchomienie i ciągłe działanie wymaga olbrzymiej ilości prądu. W ostatecznym rozrachunku energia przeznaczona na użytek zewnętrzny to około 50% energii uzyskiwanej w reaktorze. Sam przesył też jest problematyczny – największe zużycie tego typu energii jest na południu, co wymaga konserwacji przewodów poprowadzonych przez cały kraj.

Kolejnym ważnym elementem produkcji energii atomowej jest odbiór i składowanie odpadów. Niemcy mają w tej kwestii bardzo restrykcyjną politykę – odpady radioaktywne nie mogą przekroczyć granicy państwa, dlatego muszą być składowane na jego terenie, pomimo istnienia znacznie bardziej rozbudowanej infrastruktury magazynów atomowych w innych krajach. Przez jakiś czas składowano niebezpieczny materiał w starych szybach kopalni, jednak zaprzestano tej praktyki ze względu na ryzyko wycieku z kontenerów i skażenia wód gruntowych. Obecnie budowany jest magazyn na niebezpiecznie odpady nieopodal Greifswaldu – ma być niezależną, specjalnie dedykowaną do tego celu konstrukcją. Składowanie odpadów radioaktywnych to droga sprawa: wydatki związane z budową i obsługą infrastruktury to dla rządu niemieckiego koszt około 150 milionów euro rocznie.

Elektrownia atomowa to nie tylko budowa i eksploatacja, lecz także późniejsza rozbiórka. Zwiedzany przez nas kompleks składał się z sześciu reaktorów: cztery pracowały przez dłuższy czas, piąty posłużył zaledwie 23 dni, a szósty nigdy nie został uruchomiony. Z tego powodu pierwsze pięć jest w trakcie rozbiórki, a ostatni został przeznaczony na muzeum. Elementy konstrukcyjne, które nie zostały napromieniowane, są dzielone na części i wywożone w zwykłych kontenerach. Pozostałe fragmenty budowli po zmniejszeniu emisji promieniowania poddawane są cięciu i transportowane w specjalnych pojemnikach – CASTORach (CAsket for STORage of radioactive materials). CASTORy mają ściany zbudowane z ciężkiego zbrojonego betonu wzmocnionego stalą, które uniemożliwiają jakąkolwiek emisję na zewnątrz, dzięki czemu ładunek można bezpiecznie transportować nawet przez tereny mieszkalne. Sama rozbiórka wiąże się ze sporymi wydatkami i stałymi miejscami pracy – nie wykonuje się jej ani w tydzień, ani w rok.

Po wykładzie przyszedł czas na zwiedzanie. Wsiedliśmy w autokar i podjechaliśmy do reaktora numer 6. Przeszliśmy przez pokoje socjalne, szatnie, specjalne śluzy odkażające, pomieszczenia wypełnione setką rur, czujników i urządzeń wykonawczych. W samej elektrowni widać było wysoki nacisk postawiony na niezawodność. W pewnym miejscu jeden pomiar ciśnienia był wykonywany na parudziesięciu przewodach, do każdego z nich podłączony był osobny czujnik. Oprowadzający nas Niemiec wspomniał również o tym, że incydent w Czernobylu był dużą nauczką dla całego środowiska energetyki jądrowej, po której opracowano wiele nowych rozwiązań. Przykładowo – w Prypeci pręty hamujące reakcję były w razie awarii wystawiane od dołu, zaś w Greifswaldzie opadały one z góry. Ta pozornie mała różnica ma gigantyczne znaczenie – przy zaniku zasilania w obwodach bezpieczeństwa pręty z dołu nie są w stanie się wysunąć, zaś te zamocowane od góry mogą bezwładnie opaść i spełnić swoje zadanie. Przykładów można by mnożyć. Reaktor pomimo uprzedniej gotowości do pracy nie jest już kompletny – bardziej specjalistyczne, zdublowane maszyny i elementy wyposażenia zostały wywiezione do innych elektrowni na części zamienne.

Opuściliśmy kompleks około godziny 13:00, równo z przerwą obiadową tamtejszych pracowników. Nieopodal znajdowała się inna struktura energetyczna, którą mogliśmy zobaczyć już tylko zza szyby autokaru – wyjście gazociągu Nord Stream na ląd.

W kolejnym kroku udaliśmy się do miasteczka Greifswald. Jest to mała mieścina z całkiem ładną starówką, choć nie wyróżniającą się od innych miast tego typu. Przed całą wycieczką poinstruowano nas, by nie używać zbyt głośno języka polskiego na terenie miasta – ludzie tam mają dość mocno nacjonalistyczne podejście. Dodatkowo panuje w tym regionie spore bezrobocie – jest w tym też nasza zasługa, gdyż przedsiębiorcom bardziej opłaca się zatrudnić tańszą polską siłę roboczą. Kilka lat wcześniej organizatorzy wycieczki mieli bardzo niemiłą sytuację: w pewnym momencie zaczęła ich śledzić grupka osiłków z bramy, przed którymi nasi organizatorzy próbowali ukryć się wchodząc do jednego ze sklepów. Grupa niestety czekała na zewnątrz, więc Polacy szybkim krokiem udali się do kolejnego sklepu. Tego typu zabawa w kotka i myszkę trwała aż do ostatniego lokalu na ulicy, na szczęście autochtoni w końcu ustąpili. Przy zakupach bariera językowa dawała się we znaki – język angielski nie zawsze był wystarczający.

Wracając zwiedziliśmy ruiny klasztoru Cystersów – zostały z niego zaledwie dwie ściany i parę kolumn. Po drodze mieliśmy również możliwość zobaczenia mostu zwodzonego siłą ludzkich mięśni. Dwa razy w ciągu dnia obsługiwany jest on przez odpowiednio napakowany personel, który kręcąc korbami podnosi most dla płynących po rzece łodzi. Niestety nie udało nam się trafić na moment podnoszenia.

Późnym wieczorem dotarliśmy do Szczecina. Z wycieczki wróciłem z przeświadczeniem, że nie ma rozwiązań bez wad i za wszystko, co dobre, zawsze trzeba w jakiś sposób zapłacić. Wróciłem też uboższy u kartę SD, która wyzionęła ducha w moim aparacie razem ze wszystkimi zdjęciami i filmami. Opisana wycieczka do elektrowni atomowej w Greifswaldzie miała miejsce ponad rok temu, zatem w tekście zawarłem tylko to, co utkwiło mi w pamięci.

KaiN