Z pamiętnika tetryka: łączenie imprez retro-hobbystyczno i demoscenowych - ocena okiem organizatora

Sachy

Aktualny czas pandemii zmusił wielu organizatorów do odwołania większości tegorocznych imprez lub przeniesienia ich do sieci (osobnym tematem mogła by być dyskusja, czy party organizowane „online only” bardziej szkodzą czy pomagają przetrwać scenie, ale w tym artykule nie planuję tego komentować). Z drugiej strony czas ten daje organizatorom „eventów” szansę na przemyślenie kształtu przeszłych i ewentualnie przyszłych edycji, rozważenie plusów i minusów obranego podejścia oraz wyciągnięcie roboczych wniosków na przyszłość. Sporo czasu minęło już od ostatnich „normalnych” imprez, emocje po nich opadły i można z dystansem podejść do sprawy.

Na party scenowe (głównie amigowskie) jeździłem dość regularnie od jesieni 1993 do wiosny 1997 roku, po czym miałem kilkanaście lat przerwy. Od jesieni 2012 r. znów w miarę regularnie zacząłem odwiedzać imprezy (nie tylko amigowskie) zarówno w Polsce, jak i za granicą. Organizując w latach 2012-2018 imprezy RetroKomp i RetroKomp/LOAD ERROR poznałem organizację party „od kuchni”, co dodatkowo otworzyło mi możliwości wymiany doświadczeń z innymi organizatorami imprez o ich podejściu do sprawy, powodach dokonanych wyborów, o sukcesach i kłopotach (organizatorzy nieraz dość chętnie dzielą się szczegółami organizacji między sobą), więc wydaje mi się, że udało mi się zebrać niemało wartościowych informacji, które poniżej postaram się podsumować. A że w gronie RK/LE Team zdarza się nam co jakiś czas spotkać i „pointegrować”, nigdy nie wiadomo, czy te przemyślenia mogą się kiedyś i nam przydać. :)

Wstępnie zszokuję być może niektórych śmiałym stwierdzeniem, że porównując imprezy z lat 90. i te z lat 201X stwierdzam, że te 201X+ są... lepsze, a dokładniej: ogólnie lepiej zorganizowane. I nie piszę tu o RK/LE, ale ogólnie, o wszystkich większych imprezach z obszaru naszego hobby. Oczywiście czasy w Polsce się zmieniły, polepszyła się infrastruktura, ludzie wydorośleli, nabyli ogólnego życiowego doświadczenia. Imprezy w latach 90. organizowali głównie nastolatkowie czy studenci, dziś organizują je ludzie (mniej lub bardziej ;) dorośli. To samo dotyczy uczestników, a więc i spodziewany poziom imprezy też jest inny. Kiedyś wystarczył nam pusty korytarz w szkole, sala gimnastyczna, świetlica domu kultury czy jakiegoś zakładu pracy. Aktualnie party organizowane są zazwyczaj w klubach (różnego rodzaju, nie tylko w tzw. „tanc-budach”) i podobnych lokalizacjach, ogólny standard infrastruktury jest więc wyższy. Trzeba też dodać, że aktualnie organizatorzy bardziej starają się „więcej zaproponować” uczestnikom. Kiedyś szczytem dbałości o uczestnika była możliwość rezerwacji stolika i doprowadzony kabel z prądem, a poza tym praktykowano podejście: „płać za wjazd, tu ident/votka - bierz i baw się jak chcesz”. Aktualnie organizatorzy proponują wykłady i spotkania z legendami, prezentacje nowości SW/HW, koncerty. Do tego na miejscu często jest ktoś z gadżetami, jakaś jadłodajnia, stanowisko z rozszerzeniami sprzętowymi czy możliwość naprawy/upgrade'u sprzętu, kuchnia, zdarza się darmowa kawa/herbata/ciastka. Oczywiście kiedyś na dużych imprezach bywało 1000 osób, dziś 15-25% tego (piszę tu o imprezach krajowych) i jest jakby „mniej do ogarniania”, ale nie w tym rzecz. Ogólnie „starsi panowie” (którymi jesteśmy) raczej nie marzą o spaniu na podłodze, byle w „dobrym towarzystwie”. Mówiąc wprost: sami poszukujemy odrobiny komfortu, więc jako organizatorzy - naturalnie staramy się go choć trochę wszystkim uczestnikom zapewnić. Kolejna też sprawa, że czasy „trzodzenia dookoła” i mody „pelerynek z PKP” też już minęły i ogólnie poziom naszych zachowań (nawet po spożyciu) jest po prostu wyższy. Dlatego uważam, że tamte party, choć legendarne i historyczne - organizacyjnie (z wielu powodów) miały po prostu niższy poziom (to nie krytyka, tylko zwykła ocena porównawcza). Dodatkowo, kiedyś mało kto miał okazję zobaczyć party zagraniczne, które zazwyczaj (oczywiście też ze względu na infrastrukturę partyplace oraz dłuższe doświadczenie organizatorów) też były na wyższym poziomie. Celem tego lekko przydługiego wstępu nie jest jednak krytyka czy porównanie imprez „wczoraj i dziś”, a pokazanie pewnej zależności: zmieniły się czasy, zmienili się ludzie (w sensie stopnia „dorosłości”, nie składu osobowego) i oczekiwania - zmieniły się też sposoby i możliwości organizowania party. Wracając do głównego tematu tego artykułu, czyli nowej, niepraktykowanej wcześniej formuły łączenia demoparty z elementami retro-hobby-rodzinnymi - nastąpiła pewnego typu ewolucja (podyktowana nowymi warunkami), która w jakiś sposób „otworzyła” nową (łączoną) opcję. Naturalnymi więc wydają się być pytania o taką rozszerzoną formułę imprezy i próba odpowiedzi na nie: czy takie połączenie jest możliwe (tak), czy się udaje (tak) i czy warto (no właśnie...).

Przykładów na zrealizowanie takich łączonych imprez jest co najmniej kilka, nawet w naszym kraju. Poniekąd każda, nawet zdeklarowana „nie-retro” impreza też ma elementy „rodzinne”, bo zwykle pojawiają się ludzie w towarzystwie żon czy potomków. Każdy jednak rozumie, że jest to jego wybór i jego obowiązek zaopiekowania się „przyległościami” i nikt nie będzie dostosowywał poziomu (głośności, słownictwa czy spożycia) do „wyższych standardów” - dobrze wiemy, że party to party, a nie wyprawa do muzeum/sklepu/kina/itp. Były jednak imprezy, które z takich czy innych względów szerzej otwierały się na wizyty osób spoza demosceny i takiej właśnie byłem organizatorem (RK/LE), dlatego wykorzystam ją jako przykład - jednak sprawa dotyczy ogólnej formuły większej ilości imprez i mojej opinii o niej. RK/LE jest po prostu bezpiecznym dla mnie przykładem, bo chyba najsensowniej jest robić porządki najpierw we własnym ogródku, a dopiero później u „somsiada”.

Zacznę od tego, że impreza, w którą później przerodziło się RK/LE, miała od początku być party demosceonowym, ukierunkowanym na 8/16/32-bit, a dokładniej„8-bit & Amiga”. Co prawda pierwsze spotkanie w 2012 było próbą integracji środowiska lokalnego i miało zadanie zbadania odzewu Trójmiasta i szerokich, północnych okolic, ale gdy tylko zobaczyliśmy możliwości, jakie tkwią w lokalnym środowisku i właśnie odkrytej infrastrukturze - od razu wiedzieliśmy, że trafiliśmy na dogodne miejsce i warunki do zorganizowania party w kolejnym roku. Infrastruktura to było słowo klucz - na miejscu 3 rzutniki, stoły wystawowe, profesjonalna reżyserka/miksery/nagłośnienie, scena ze światłami, 2 piętra do wykorzystania, położenie w centrum miasta i dogodnymi dojazdami (PKP, lotnisko), baza noclegowa w około - słowem wszystko, co potrzebne do zorganizowania porządnej imprezy. Podstawowym atutem był też sprzyjający i chętny do współpracy zarządca infrastruktury (pojawił się nawet budżet na nagrody pieniężne w scenowych compos - propozycja ośrodka), grzechem by było niewykorzystanie tak dogodnych warunków. Skoro sprawy praktycznie całej infrastruktury party były „łatwe do ogarnięcia”, można było zająć się częścią merytoryczną sprawy, czyli przygotowaniem bogatego programu (w tym koncertów), promocji na demoscenie i tworzeniu własnych produkcji (bo po to przecież organizuje się party). W takim momencie jednak mało kto zdaje sobie sprawę, że trzeba jednak też dopuszczać możliwość, że w takim pięknym obrazku może jednak czaić się pewna pułapka (jak było w naszym przypadku) i nagle może się okazać, że nasz przyjazny gospodarz zaczyna mieć odmienne wizje i własne, niekoniecznie zgodne z pierwotnymi założeniami projektu „interesy” do załatwienia - tu zaczynają się schody.

Otóż mogą zacząć pojawiać się naciski dyrekcji ośrodka (a więc zarządcy infrastruktury), której spodobały się przychylne relacje lokalnych czy ogólnopolskich mediów, by przekuć „sukces medialny hobbystów” w sukces... kierownictwa ośrodka. Początkowa radość z „posiadania” przez ośrodek unikalnej „geekowskiej” imprezy zastępuje chęć zdobycia pochwał w mediach mainstreamowych i to możliwie najniższym kosztem. Pojawiają się „problemy” z wcześniej zaklepanym budżetem na nagrody (czy nie można taniej, najlepiej za darmo), dlaczego na terenie ośrodka ma być spożywany alkohol, co się stanie, jeśli będą jakieś zniszczenia (pamiętajmy, impreza jest z założenia biletowana, a cały zysk przypada instytucji gospodarza infrastruktury). Dla dyrekcji wartość merytoryczna imprezy (powstałe produkcje) jest zazwyczaj niezrozumiała, a najcenniejsze (wbrew pozorom - nie zyski z biletów) są zdjęcia dzieci przy „starych plastikowych pudłach” i rozentuzjazmowani „tatusiowie w marynarkach” opowiadający swoim pociechom o „pięknie dzieciństwa w PRL-u, z komputerem z Pewexu”. Dla dyrekcji ośrodka coraz mniej atrakcyjna jest wizja spotkania pasjonatów czy twórców z pogranicza technologii i sztuki, a coraz bardziej pociągająca - festynu rodzinnego, ze wspomnianymi grzecznymi „rodzinnymi obrazkami”. I... trzeba wiedzieć, że w sumie poniekąd należy się tego spodziewać. Początkowa atrakcyjna propozycja programowa (spotkanie niszowego „środowiska artystycznego”) ustępuje wizji wyższej frekwencji i lepszego odzewu medialnego. To również nie powinno dziwić, bo przecież wiadomo, że na pewno więcej czasu media poświęciłyby wizycie „popularnej gwiazdy muzyki tanecznej” w danym mieście, niż kongresowi astro-fizyków czy mistrzostwom szachowym. W takim świecie żyjemy, wpływu na to nie mamy - trzeba z tym żyć. Należy też zrozumieć podejście zarządcy infrastruktury - ich działalność polega na organizowaniu właśnie takich popularnych imprez (poniekąd „festynowych”), bo tego typu placówki nagłaśniają miejskie imprezy, organizują koncerty, sylwestry, odsłonięcia pomników, dni lata/miasta/dzielnic, itp.). Co więcej, ośrodki takie nie są przecież fabrykami, a jedynymi formami ich „produkcji” są właśnie imprezy, bacznie obserwowane i oceniane przez lokalne media i rozdzielających budżet urzędników. Trzeba więc mieć świadomość również ich potrzeb, usiąść do trudnych negocjacji (bez naszego środowiska nie ma imprezy - bez ich infrastruktury startujemy od zera, czyli w większości przypadków - projekt upada), pogodzić odmienne stanowiska, wypracować jakiś akceptowalny dla obu stron kompromis. To się zazwyczaj da zrobić, jednak w naszym przypadku negocjacje odbywały się niestety co roku, bo za każdym razem dyrekcja próbowała dopasować formułę do swojej wizji. Każda impreza, mając za partnera podobną instytucję, powinna raczej spodziewać się podobnych problemów i lepiej jak najwcześniej dogadywać tego typu sprawy oraz cyklicznie upewniać się, że nie zmieniła się ich wspólna interpretacja (a zmienia się często i trzeba wracać niemal do punktu wyjścia).

Ze swojej perspektywy muszę przyznać, że dużo czasu i nerwów zabierały wyżej opisane sprawy i taki jest koszt takiej współpracy. Z drugiej strony, nikt z organizatorów-hobbystów niczym też materialnie nie ryzykował (nic nie zarabiał, poza darmową wejściówką i koszulką), a cały realny koszt infrastruktury był kosztem ośrodka. Po naszej stronie nie było wydatków, żadne pieniądze nie płynęły przez nasze ręce. Biletowanie, opłaty pracowników, zużycie sprzętu (lampy projektorów), produkcja plakatów/identyfikatorów, budżet na koncerty i nagrody – wszystko to były koszty rozliczane i księgowane po stronie państwowej instytucji. Tak więc dla nas scenowych organizatorów - nie było też żadnego zagrożenia nie tylko ze strony „plajty” imprezy, ale też nie było zagrożenia ze strony urzędowo-skarbowej. Wbrew pozorom, to ogromne ułatwienie w obecnych czasach.

Powyższy (znów przydługi) paragraf miał pokazać plusy jak i minusy sprzymierzenia się przy organizacji party z większą instytucją państwową lub komercyjną. I tu rację mają Ci, którzy krytykowali nasze podejście - w zamian za infrastrukturę musieliśmy oddać „niezależność” w działaniu, musieliśmy tracić czas i energię na coroczne urabianie kompromisu. To prawda. Z drugiej strony, ta infrastruktura i wsparcie tej instytucji dawało naprawdę wiele. Pominę tu kontrowersyjne nagrody pieniężne (choć wielu lubiło to rozwiązanie), ale przytoczę choćby sprawy zasilania - gdy kiedyś na atarowskim Silly Venture wystrzeliły korki - 4 godziny (w grudniu) uczestnicy siedzieli w ciemności (było całkiem zabawnie, integracji to nie przeszkadzało) czekając na przyjazd elektryka. U nas, nie dość, że położone było backupowe zasilanie (i raz czy dwa musieliśmy z niego korzystać), to mieliśmy pewność, że gospodarz ośrodka postawi na nogi odpowiednie służby natychmiast po powstaniu jakiegokolwiek problemu (zdarzyło się, prądu nie było 15 minut). Co więcej, rzutniki dobrej jakości, koncertowe nagłośnienie oraz miksery a/v przełożyły się na jakość prezentacji scenowych compos i szybkość przełączania platform do uruchamiania produkcji (a było ich sporo). Wisienką na torcie (choć niektórzy „klasycy” mówią, że to ponoć „truskawka”) były też niezapomniane koncerty: kosmicznego Władysława Komendarka i legendarnego założyciela zespołu KOMBI - Sławomira Łosowskiego z synem (Tomkiem, uznanym perkusistą jazzowym). Stawki za te koncerty (bo chyba nikt nie myśli, że zagrali u nas z sympatii dla naszego środowiska) były takie, że są one raczej poza zasięgiem krajowych imprez. Z perspektywy czasu, szczególnie gdy problemy zacierają się w pamięci - pozostają niezapomniane wrażenia. Ogólnie można również podsumować, że w sumie każda ze stron tak naprawdę osiągnęła swoje cele: gospodarz i dyrekcja mieli swój piękny obrazek w mediach - my mieliśmy fantastyczne koncerty, spotkania, nagrody i scenowe compos. Tak więc ogólnie taką współpracę można uznać za sukces i dowód na to, że to się udaje.

Kolejna sprawa, na którą trzeba spojrzeć przy takiej łączonej formule imprezy, to uczestnicy. Tutaj również można obserwować ścieranie się „grup interesów”. Wbrew pozorom, obecność dzieci wcale nie jest taka problematyczna. Jak pisałem wyżej, dzieci pojawiają się na różnych party i nie miałem doświadczeń, by stanowiło to problem - opiekunowie ogarniają sprawy wystarczająco. Co również dość ciekawe, mimo wystawienia ogromnej ilości sprzętu elektronicznego, gadżetów, gier, rozszerzeń, cartridge'y - nie było problemów z kradzieżami czy zniszczeniami. Potencjalnie wizyta na imprezie ludzi „spoza kręgu znajomych” może się tym przecież skończyć. Takich wypadków raczej nie było, a większe „zagrożenie” dla sprzętów stanowili „rozweseleni” scenowcy z trunkami w ręku bawiący się wśród stołów uginających się od „real-hw”. Dopiero po latach dowiedziałem się, że koledze, który wystawiał ogromną kolekcję hand-heldów zginął jakiś cart (przykro mi) i to wszystko. Zdarzały się też roszczeniowe postawy ludzi, którzy kupili bilet w necie na całą imprezę, a pojawiając się w niedzielę o godzinie 11:00-12:00 dziwili się, że połowa wystawionych sprzętów była już zwinięta lub w trakcie pakowania - ale to marginalne przypadki (2-3 w ciągu 7 edycji). Większym problemem był pewnego rodzaju „programowy dystans”pomiędzy„scenowymi wygami” a nieznajomymi jeszcze uczestnikami, jednak obserwowałem również, że z biegiem czasu w większości „przeszkody” były zakopywane w tradycyjny, polski sposób. ;) Dzięki bardziej otwartej formule, wcześniej nie-scenowi uczestnicy mieli szansę przyjrzeć się scenie z bliska, dzięki czemu nawiązali kontakty i niektórzy sami próbowali swoich sił w compos i to z niemałym sukcesem (tutaj najlepszymi przykładami są ludzie wygrywający kolejne edycje Retro GameDev Compo czy uwielbiane przez wszystkich PixelNation). Dodatkowo obecność pasjonatów-kolekcjonerów znakomicie wpłynęła na klimat imprezy, gdyż sale wypełnione sprzętem przenosiły nas niemal namacalnie do klimatów party z wczesnych lat 90., gdy woziło się PKP-em monitory i komputery na party place. Tak właśnie opisał widok głównej sali RK/LE w 2015 roku koder z Niemiec (NoName) z grupy Haujobb - powiedział mi, że poczuł się jakby cofnął się w czasie i wchodził na dobre party 20-25 lat wcześniej i jakże odmienny to obraz od aktualnych imprez nawet 8-bit, gdzie królują laptopy. Dzięki obecności prawdziwych sprzętów tworzy się od razu konkretny klimat. A że ktoś po cichu zagra sobie w jakaś grę, nie przeszkadzając nikomu - to wolny kraj i mnie osobiście bardzo to nie przeszkadza (na RK/LE nie zdarzyło się, by ktoś jakoś przeszkadzał graniem w prowadzeniu compo czy innego punktu programu imprezy).

Łączona formuła miała też kolejny, choć niezaplanowany plus: na imprezie pojawiła się pewna liczba osób, które w dawnych latach były na scenie lub uczestniczyły w gamedevie, a którzy dawno już zapomnieli o dawnej pasji. Byli to ludzie, którzy przyszli na imprezę tylko dlatego, że... była sobota i żona kazała zabrać gdzieś dzieci z domu. Ci ludzie nawet nie wiedzieli dokładnie co to za impreza, znaleźli ją jako jedną z lokalnych propozycji na weekend. W ten sposób udało mi się odnowić kilka przez lata zagubionych znajomości,a osoby te powracały na kolejne edycje.

Czas na wnioski. Trzeba stwierdzić, że instytucje miejskie czy komercyjne bywają ogromną pomocą przy takich przedsięwzięciach i nieraz bez nich impreza w ogóle nie doszłaby do skutku lub miała o wiele mniejszy rozmach czy rozmiar. Przykładem udanej współpracy samorządu, firm komercyjnych i sceny jest przecież samo Revision, którego nikomu przedstawiać czy opisywać nie trzeba. Instytucja miejska czy komercyjna jest też stabilnym partnerem w projekcie organizacji party - to nie kolega, który wycofa się z powierzonych zadań zostawiając resztę „na lodzie”.

Z drugiej strony jednak ograniczenia organizacji wynikające z opisanej powyżej różnicy podejść może być bardzo utrudniające lub wręcz rozkładające cały projekt na łopatki. W przypadku RK/LE warunek otwartości na wizyty „rodzinne” był nie do dyskusji (był to wymóg bezwzględny, ale udało się to zawęzić do pewnych „godzin otwartych”), ale dzięki temu (i tylko dzięki temu) dostawaliśmy możliwość realizacji „naszego” party, bez tego żadna edycja RK/LE by się nie odbyła. Ogólnie więc, „coś-za-coś” zadziałało w miarę dobrze. Natomiast odpowiadając na ostatnie pytanie „czy warto?” odpowiem dziś: „tylko, jeśli nie ma absolutnie innego wyjścia”. Dużo czasu i energii zostało stracone na opisany kompromis. Jeśli bym mógł zadziałać w inny sposób - z największą chęcią bym tak zrobił, nawet kosztem rozmachu imprezy. Przecież ani koncerty, ani gotówkowy budżet nagród nie są bezwzględnie wymaganym elementem demoparty. Jednak bez dobrej jakości rzutników, nagłośnienia czy sensownego party-place - impreza nie może się odbyć lub traci sens. Prezentowanie wielomiesięcznej pracy grupy ludzi (którzy kosztem własnego czasu wolnego, zarwanych nocy, rodziny i innych poświęceń) tworzyli zaawansowane prace w sposób kiepski jakościowo, jest niedopuszczalne i jest zaprzeczeniem idei compo. Po stronie minusów należy mieć na uwadze różne oczekiwania uczestników - hardkorowi scenowcy mają raczej niewygórowane wymagania, jednak też i niechętny stosunek do „nieznajomych” (ludzi spoza sceny) oraz do wszelkich ograniczeń co do „nieskrępowanej integracji” (oczywiście chodzi o alkohol i jego następstwa). Bardziej okazjonalni odwiedzający oczekują bardziej rodzinnego podejścia, niechętnie patrzą na spożywany alkohol i swobodny język czy żarty. Tak więc nikt do końca nie będzie zadowolony (scenowcy - „narzuconymi ograniczeniami”, a „normalsi” - „panującą anarchią”). Połączona impreza to też i większy wysiłek organizacyjny, bo trzeba ogarnąć zapotrzebowania dwóch rodzajów „targetu” (uczestników imprezy), a koniec końców żaden z nich nie jest w 100% zadowolony.

Mając takie doświadczenie dochodzę do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem wydaje się rozdzielenie tych „podobnych”, lecz jednak rozłącznych klimatów i (jeśli wymóg imprezy otwartej jest nie do obejścia) - organizowanie dwóch imprez w roku lub naprzemienny cykl 2-letni. Zorganizowanie dwóch większych imprez w roku jest dość męczące, ale możliwe. Z kolei cykl dwuletni może mieć spore plusy, co z sukcesem pokazywało commodorowskie 'X' czy edycje LOAD ERROR. Mnie jako koderowi cykl 2-letni wydaje się idealny, bo daje możliwość wspierania różnych party własnymi produkcjami (których tworzenie zajmuje przecież długie miesiące), jak i wypoczynku pomiędzy, by nie wypalić się i nie „zajeździć” ciągłym widmem kolejnego deadline'u. Wybór konkretnej formuły imprezy zależy oczywiście wyłącznie od warunków lokalnych ekip organizatorskich, jednak z moim aktualnym doświadczeniem - w ewentualne kolejne projekty angażowałbym się w sposób opisany powyżej. Wszystkim organizatorom życzę szybkiego powrotu do normalności i mam nadzieję - do zobaczenia na kolejnym party, niezależnie w jakiej formule uda się je Wam zorganizować.

Sachy/Wanted Team ^ Resistance ^ Lamers