W drodze

Data

Zapowiadał się ciepły wrześniowy weekend, gdy ruszyłem na RetroKompa 2016. Ponieważ lubię podróże i jednocześnie nie stać mnie na szybkie środki transportu, znów wybrałem się pociągiem REGIO do Gdańska. Sześciogodzinna podróż z licznymi przesiadkami nie robi na mnie wrażenia, a podczas takich wycieczek można poznać mnóstwo fascynujących osób.

Jest więc słoneczny 24 dzień września 2016 roku około godziny 13:00. Siedzę sobie w pociągu relacji Bydgoszcz-Gdańsk w swoim t-shircie z logiem LOAD ERROR 2013, ciesząc się widokami i zaniżonym przez tę koszulkę wiekiem. Nagle na przeciwko mnie siada nowa pasażerka. Wiesza najpierw na wieszaku… chyba sukienkę w folii, następnie siada na zewnętrznym fotelu tak, jakby miała za chwilę wstać i wyjść. „Jesteśmy daleko od najbliższej stacji, musiała się przesiąść” – pomyślałem i korzystając z okazji, iż siedziała przygaszona ze spuszczoną głową patrząc w podłogę przyjrzałem jej się nieco. Była szczupłą, bardzo atrakcyjną blondynką przed trzydziestką o długich, jasnych włosach splecionych i upiętych klamrą. Siedziała w kurtce, a jej mała walizka na kółkach grzecznie pilnowała jej obok niczym wierny pupil. Widok ten przekonał mnie, iż prawdopodobnie wraca z czyjegoś wesela lub jakiegoś innego oficjalnego wydarzenia. Po chwili odebrała SMS-a, a następnie przeprowadziła krótką rozmowę mówiąc do telefonu tak cicho, że hałas z uchylonego obok mnie okna (którego nie dało się tak na marginesie zamknąć) zagłuszył wszystko co mówiła i czułem się, jakbym oglądał niemy film. Wtedy dostrzegłem, że coś ją poważnie trapi i mój wzrok zaczął balansować między widokiem za oknem a nią niczym wahadło starego ściennego zegara. Jej stan psychiczny pogarszał się z minuty na minutę do momentu w którym balansowała już na krawędzi niczym gimnastyczka na równoważni. Jasne dla mnie stało się, że przechodzi wewnętrzne piekło.

Siedziała sparaliżowana w milczeniu z twarzą napuchniętą od bólu i zamkniętymi mocno oczami. Na szyi widać było jak powstrzymuje skurcze łkania. Zerkałem na nią z ekstatycznym zachwytem i poczuciem winy jednocześnie. Wyglądała szokująco pięknie pogrążona w swoim cierpieniu. Ból nie wykrzywiał jej twarzy, jak to zwykle ma miejsce u ludzi, którzy cierpią, lecz dodawał urody. Była niezwykle odważna i silna. Po kilku minutach byłem pewien, że nie wybuchnie, mimo iż wewnątrz krzyczała, gdy świat walił się w ruinę na oczach jej duszy. Być może gdyby całość zdarzenia trwała kilka minut, udałoby mi się utrzymać w klimacie socjopaty-hedonisty, lecz siedzieliśmy tam tak całą wieczność… Ogarniał mnie potworny żal, iż musi przez to przechodzić i nie było mi już nawet wstyd, że obserwuję kobietę w kryzysie. Chciałem jej już tylko jakoś pomóc. Sięgnąłem więc do plecaka ułożonego na bagażniku nad moją głową po paczkę chusteczek. Moja nieznajoma towarzyszka podróży była daleko stąd i nie zareagowała na to. Usiadłem i po chwili namysłu podałem jej paczkę. Nie zareagowała, więc lekko szturchnąłem ją nią w ramie. Niestety i ta próba okazała się nieskuteczna, więc ponowiłem… Jej reakcja była błyskawiczna niczym osoby gwałtownie wybudzonej ze snu. Zanim zdążyłem zorientować się, co się dzieje, blondynka wpatrywała się swoimi pięknymi, zaszklonymi ciemnymi oczyma w moje przez najdłuższe dwie sekundy w moim życiu. Skierowałem wzrok na wyciągniętą w jej kierunku paczkę chusteczek i powiedziałem: „Proszę”. Wyjęła jedną chusteczkę odkładając paczkę na półkę i swoim cichym głosem odpowiedziała: „Dziękuję”. Całość trwała tak krótko, że mógłbym sądzić, iż trudni się pakowaniem chusteczek higienicznych zawodowo. Chwilę później dalej siedziała pogrążona w swoim stanie. Po jakimś czasie pociąg dojeżdżał do jej stacji. Wstała, spakowała swoje rzeczy i na do widzenia powiedziała do mnie swoim zmarnowanym, lecz delikatnym niczym dmuchawiec na wietrze głosem kilka słów. Niestety akurat w tym momencie przejeżdżał obok nas inny pociąg i nie zrozumiałem ani jednego. Odpowiedziałem tylko: „Do widzenia”… i już jej nie było.

Wysiadła na stacji Pszczółki ciągnąc swojego pupila na kółeczkach. Wiedziałem, że przechodziłem to już tyle razy, że nigdy już jej nie zobaczę, nigdy nie dowiem się, co ją tak bardzo zasmuciło, ani nie poznam jej imienia. Nigdy jednak wcześniej zdarzenie z podróży nie spowodowało, że piszę teraz o nim po trzech miesiącach, jak gdyby wydarzyło się wczoraj. Życie to podróż w której liczą się właśnie te wszystkie chwile i sama droga, nie zaś cel podróży.

Radosław Staszak (Data/Tropyx)