Na grzybach

Rocky

Narrator: Tudzież słychać trel słowika, ktoś przez las przemyka, te zgięte postacie, zobaczcie co w koszyku macie.

MONOLOG

Witam szanownych państwa. Zostałem poproszony o wygłoszenie kilku słów na temat grzybobrania. Ja wiem, że większość osób znajdujących się na tej sali to eksperci w tej dziedzinie. Może jednak powiem kilka słów o tym zjawisku.

Pierwsze pytanie, jakie trzeba sobie zadać, to: „Co to jest grzybobranie?” Ktoś powie: „Kretyn, nie wie”. Wiadomo – zbieranie grzybów. I na tym można by było zakończyć, ale nie proszę państwa. Zbieranie grzybów to jest walka! Tak, nieustanna walka z przeciwnikiem, który nie wiadomo skąd nagle pojawia się zza krzaka.

Zacznijmy jednak od początku. Najpierw są wielkie przygotowania, zgiełk w domu, szykowanie ubrań, koszyków i wszystkiego, co potrzebne do zbierania grzybów. Między innymi kilka atlasów grzybów, bo jeden to mało (tutaj delikatnie przecieram się po szyi, dając znak o co chodzi). No. Jak już jesteśmy przygotowani, to skoro świt ruszamy na łowy do lasu. W jednej ręce koszyk, w drugiej kijek, pozycja przygarbiona i dawaj szukamy leśnych dobroci.

Wszystko jest w porządku do czasu, kiedy grzybki są. Z zadowoleniem zbieramy te dary leśne do swojego koszyka. Nagle w polu widzenia pojawia się konkurencja. Zaczynamy śledzić przeciwnika, On też nas już dostrzegł, jemu też myśli zaczynają skupiać się na przeciwniku. Powoli, spokojnie udajemy, że zbieramy grzyby, ale tak naprawdę kątem oka obserwujemy. W końcu postanawiamy jak gdyby nigdy nic podejść. Zagadujemy i zerkamy do koszyka konkurenta. Jeżeli mamy więcej, to jest w porządku, a jeżeli mniej, to odzywa się w nas natura zazdrosnej krwiożerczej bestii. Zadajemy pytanie: „A gdzież to taka obfitość się zdarzyła?” Konkurent pokazuje palcem, gdzieś w las.

I tutaj przydaje się nam doświadczenie, niestety chciwość bierze górę. Spokojnym krokiem oddalamy się od spotkanego przeciwnika, zataczamy koło i pędem gnamy w kierunku skąd przyszedł. W myślach kombinujemy, może coś przeoczył. Na to tylko czekał przeciwnik. Skoro pozbył się konkurencji, spokojnie przeczesuje teren. To jeden przykład.

Inną ciekawostką jest nasze zaangażowanie w prędkość zbierania. Wyobraźmy sobie, iż znajdujemy w jednym jakimś miejscu spory wysyp grzybów. Zaczynamy je zbierać, nagle czujnym uchem wychwytujemy dźwięk. Zbliża się niebezpieczeństwo. Spoglądamy za siebie, na nasze znalezisko, znowu w tył i nasłuchujemy. Tak, ktoś się zbliża i to nie sam. Nasze ruchy stają się szybkie, świadomość oddania znaleziska powoduje takie przyśpieszenie, że nie ma mocnych. Do tej pory odcinaliśmy spokojnie grzybka, delikatnie go oczyszczaliśmy, a teraz jedziemy nożem jak kosą. Tniemy wszystko. Trawę, krzaki, dosłownie idziemy jak kombajn. Świadomość nam dopiero wraca, kiedy las się kończy, a my zatrzymujemy się na jakiejś ścieżynce. Niejednokrotnie, aczkolwiek nie zawsze okazuje się, że to jakieś zwierzątko przechodziło, no bo ono tutaj mieszka.

Ciekawym rozwiązaniem może być tak zwane zbieranie stacjonarne. Polega ono na prowadzeniu działań w jednym określonym miejscu. Widziałem takich zawodników. Oczywiście jest to już poziom bardzo zaawansowany i nie ma mowy o jakiejkolwiek amatorce. Wchodząc do lasu zauważyłem dwóch osobników na porannej rozgrzewce (przecieram kark). Chłopaki skoro świt hartują się, zresztą widać po nich, że są solidnie od lat zahartowani. Więc jest wcześnie rano, a Oni już przeglądają atlas grzybów. Edukacja jest bardzo ważna, niezależnie od wieku.

Kiedy po południu postanowiłem zakończyć zbieranie, udałem się w powrotną drogę do mojego pojazdu. Wychodząc z lasu ujrzałem tychże samych zawodowców. Liczba przeczytanych poradników na temat grzybobrania świadczyła o dużej zawartości informacji w organizmach. Poranna energia trochę osłabła, gestykulacja jakby mniej płynna, nie mówiąc już o mowie. Poprawna polszczyzna. Patrząc na nich spostrzegłem, że wyglądają jak dwa kozaczki. Takie dwa czerwone łby wystające z trawy.

Bardzo dobrą i wydajną z ekonomicznego punktu widzenia jest forma zbierania rodzinnego. Na początek jest ustalana przy stole podczas obiadu lub kolacji strategia. Podobnie jak w sztabie generalnym i tutaj każdy z uczestników ma określone miejsce i zadanie. Ojciec, czyli głowa rodziny, jak prawdziwy generał rozporządza wszystkimi zgromadzonymi siłami. Mama zabezpiecza prowiant, apteczkę, kilka innych drobiazgów, jest jak kwatermistrz. Ranga major, ale w domu to marszałek. Dzieci. Przednia straż, zwiadowcy, ewentualni pogromcy konkurencji. W zależności od poziomu znajomości grzybów, przeczesują teren w poszukiwani złóż drogocennych darów natury. Kiedy coś znajdą, ogłaszają to tak, że wszyscy to słyszą. Jednak mało kto podejdzie, taki hałas robią. Dobrze opracowana strategia rodzinnego zbierania pozwala na skuteczne obłowienie się grzybami, przez co dzień i cała wycieczka nie idzie na marne. Delikatnym minusem jest czasami ponowne pozbieranie całego plutonu do kupy. Wtedy ponownie idzie w użycie głosowa nawigacja satelitarna. Podsumowując tę formę zbierania – po prostu w kupie siła.

Jest jeszcze jedna metoda poszukiwawcza. Mniej stosowana, ale jednak czasami można się z nią spotkać. Ludzie jak ludzie, mają zawsze ciekawe pomysły. Należy to jednak do rzadkości, aby w lesie spotkać zbieracza z np. psem. Tak, zdarzają się grzybiarze, którzy mają do tego celu wyszkolone zwierzęta. Nie tylko psy, ale i świnie, no może czasami sami je przypominają. W każdym razie wyglądają i próbują się zachowywać jakby byli na spacerze ze swoimi pociechami. Jednak wprawne oko obserwatora od razu zauważy, że coś jest nie tak. Oczywiście ta metoda ma plusy, ale ma też ogromny minus. Nie wiadomo co taki zwierzak wynajdzie, albo co gorsza, co wykopie.

Przejdźmy teraz do znajomości i orientacji w rodzajach grzybów. Wiadomo, najprostszy podział to:
- jadalne i niejadalne,
- trujące i nietrujące,
- z blaszkami i bez blaszek,
- owinięte w papierki i bez papierków.

Można by tak wyliczać bardzo długo. Pamiętajmy, że nie zawsze, kiedy kapelusz jest śliski, to musi być maślak. Kiedy kolor kapelusza wystającego z trawy jest barwy prawdziwka, podgrzybka lub jeszcze innego wspaniałego grzyba, nie zawsze to musi być grzyb. Różnego rodzaju znaleziska w lesie często bywają złudne. Nie sugerujcie się wyglądem od razu, spokojnie się temu przyjrzyjcie. I broń Boże nie próbujcie tego, zwłaszcza na surowo, można się nieźle zdziwić.

Podsumowując ten malutki wykładzik, nie zrażajmy się. Relaks, jaki dostarczamy naszemu organizmowi podczas grzybobrania w lesie, jest wprost nieoceniony. Przebywanie na łonie natury zawsze pozytywnie wpływa na nasze samopoczucie. Po powrocie do domu odczuwamy spokój, odprężenie. Mówimy sobie: „Nareszcie w domu”. Nareszcie skończyła się walka w lesie o zdobycie chociaż jednego grzybka. Zasiadamy przy stole, opowiadamy sobie jak pięknie i cudownie spędziliśmy czas na zbieraniu grzybów. Ustalamy kolejną strategię na następny wypad do lasu. To nic, że ubranie poszarpane od gałęzi przez które się mozolnie przedzieraliśmy, aby uprzedzić konkurencję. To nic, że ręce pozdzierane do krwi w dzikiej kniei podczas „koszenia” dorodnych okazów małym nożykiem. Grunt to, że wszyscy są szczęśliwi.

Reasumując: stosując jakąkolwiek metodę zbierania grzybów zawsze jest czerpana z niej przyjemność. Więc życzę udanych zbiorów leśnych i do następnego naszego spotkania.

Rocky